Jednym z ekspertów Macierewicza jest duński pilot mgr inż.Glenn Jorgensen, który, jak twierdzi, katastrofą rządowego samolotu w Smoleńsku zajął się przypadkiem. Podczas dyskusji z innymi naukowcami z Danii, chciał przekonać ich, że raport rosyjskiego MAK jest zgodny z rzeczywistością, Jednak obliczenia nie potwierdziły tej tezy.
Naukowiec tłumaczy dlaczego interesuje go sprawa związana z krajem, z którym nic go nie łączy. - Moja żona pytała mnie o to samo. Odpowiadam. Kiedy jesteś świadkiem wypadku drogowego, przy którym są już ratownicy, którzy pomagają, to jedziesz dalej. Kiedy jednak widzisz, że ratujący swoim postępowaniem tylko pogarszają sytuację, z pewnością się zatrzymasz, aby zrobić to co powinno się zrobić - wyjaśnia.
Jorgensen, który kilka tygodni temu gościł na posiedzeniu zespołu badającego katastrofę, jest przekonany, że podczas katastrofy nie mogło dojść do kontaktu skrzydła samolotu z brzozą.
Tłumaczenie tekstu z "Ingeniøren" znalazło się na stronie internetowej zespołu Macierewicza. Zaczyna się on od przypomnienia, że rosyjska komisja do spraw badania wypadków lotniczych "w styczniu 2011 roku stwierdziła, że samolot podczas podchodzenia do lądowania uderzył w brzozę 5 metrów nad ziemią, 5,5 metra od końca lewego skrzydła".
"Glen Jorgensen mówi dla gazety 'Ingeniøren', że jego analiza nie pokazuje co spowodowało katastrofę, tylko udowadnia że powody były inne, niż te opisane w raporcie komisji MAK. On nie odrzuca jednak możliwości zamachu i spisku" - czytamy na stronie zespołu. .