Unia po Brexicie: Europa nie ma na siebie żadnego pomysłu

Jak przełamać kryzys integracji?

Aktualizacja: 15.09.2016 07:04 Publikacja: 13.09.2016 19:20

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk

Foto: AFP

Chciałoby się powiedzieć: program ciepłej wody w kranie Donald Tusk przeniósł z Warszawy do Brukseli. Ale to byłoby niesprawiedliwe, bo brak wizji na przyszłość to przypadłość wszystkich przywódców Unii, a nie tylko przewodniczącego Rady Europejskiej.

Pod koniec tego tygodnia były polski premier spotka się w Bratysławie z prezydentami i szefami rządów 27 krajów, które mimo Brexitu chcą pozostać w Unii. Trzy miesiące od referendum, które zadało niezwykle dotkliwy cios zjednoczonej Europie, będą szukali sposobu na przełamanie kryzysu integracji, pomysłu, jak znów rozbudzić entuzjazm do Wspólnoty.

Zjednoczonemu Królestwu zarzucano, że blokuje wiele projektów rozwoju Unii. Ale teraz, gdy Brytyjczycy są na wylocie, nowe hasło eurokratów „mniej obiecywać, więcej robić" nie zdoła ukryć smutnej prawdy, że pozostała „27" nie wie, co nowego mogłaby robić razem.

Technikalia zamiast nowych idei

Dokument, który przygotowały dla przywódców Unii służby Tuska, jest żenująco miałki. Koncentruje się na dwóch obszarach, które są priorytetem dla Europejczyków: wzmocnienie bezpieczeństwa i przełamanie gospodarczego marazmu. Jednak w żadnym z nich nie ma idei nowych, a tym bardziej rewolucyjnych. Takich na miarę ogromnych wyzwań, przed którymi staje dziś Europa.

Europejscy politycy zapomnieli, że celem integracji jest zapobieganie konfliktom i pojednanie między narodami, za co warto zapłacić

Tusk proponuje przyspieszenie o kilka miesięcy powołania Europejskiej Straży Granicznej, organizmu o nieco większych kompetencjach niż kierowany do tej pory z Warszawy Frontex. Chce także, aby na wzór Stanów Zjednoczonych została utworzona baza osób podróżujących na nasz kontynent. I mówi o wzmocnieniu współpracy przy zakupie nowych rodzajów broni i misjach humanitarnych poza Europą.

Gospodarkę miałoby uratować zwiększenie brukselskiego funduszu na inwestycje i wolny handel – w tym ostatnim przypadku ograniczony do Kanady, bo porozumienie z Ameryką właściwie trafiło już do kosza.

Ale już na pierwszy rzut oka widać, że to technikalia, zmiany bez większego znaczenia.

Chlubna historia

Unia przechodziła już przez kryzysy, które można porównać z Brexitem. Jednym z nich był rozpad ZSRR i zjednoczenie Niemiec, które całkowicie zachwiało równowagą ówczesnej Wspólnoty. Ale François Mitterrand i Helmut Kohl znaleźli pomysł, który na lata zapewnił paliwo dla rozwoju Unii. Dzięki euro Niemcy zostały na trwałe przywiązane do Zachodu i nie uległy pokusie budowy własnego imperium w Europie Środkowej. A jednocześnie integracja objęła wiele nowych dziedzin, jak wydatki budżetowe.

Stałym motorem działania Unii było także jej poszerzenie. W trwającym pół wieku procesie udało się włączyć do strefy demokracji i dobrobytu, która początkowo obejmowała tylko twarde jądra wokół Francji, Niemiec, Włoch i Beneluksu, państwa, które nie tylko ledwo wyszły z prawicowej lub komunistycznej dyktatury, ale były też o wiele biedniejsze. Po raz pierwszy w historii swą suwerennością zaczęły dzielić tak różne kraje, jak Szwecja i Portugalia, Grecja i Austria. Dotychczasowi zaciekli wrogowie, jak Polska i Niemcy czy Wielka Brytania i Irlandia. Stany Zjednoczone, które nigdy nie zdołały taką strefą zamożności objąć Meksyku, patrzyły na osiągnięcia Europejczyków z zazdrością. Podobnie jak reszta świata.

Europa umiała też być prekursorem w gospodarce. W połowie lat 80. udało się wylansować ideę jednolitego rynku i przełamać głęboko zakorzenione bariery dla wolnego handlu, wymiany usług, swobody zatrudnienia na całym kontynencie. Na to niezwykłe poszerzenie kompetencji Brukseli zgodziła się nawet Margaret Thatcher.

Która przepaść głębsza?

Dlaczego więc teraz Europa zawodzi? Czemu nie potrafi znaleźć pomysłu na rozwój?

Na Zachodzie modne jest wskazywanie na samą skalę Unii. Według tej narracji w grupie 27 krajów nie da się zrobić wiele, bo są one zbyt różne. W szczególności nowi członkowie z Europy Środkowej mieliby „nie dorosnąć" do integracji, do jej wartości. Stąd systematycznie odżywający pomysł „małej Unii", powrotu do grona krajów założycielskich. Słychać o nim szczególnie często we Włoszech.

Za tą ideą nie idą jednak czyny. Choć traktat lizboński daje taką możliwość, „prawdziwi Europejczycy" z Zachodu jakoś nie są w stanie podjąć „wzmocnionej współpracy" we własnym gronie w jakiejkolwiek znaczącej dziedzinie. Dzieje się tak, bo znacznie ważniejsza od podziału między Wschodem i Zachodem jest przepaść, która idzie w poprzek „starej Unii", oddzielając północ od południa Europy.

Choć najgorszą fazę kryzysu strefa euro ma za sobą, to wychodzi z niej niezwykle poturbowana. W krajach śródziemnomorskich marzenie o osiągnięciu zamożności Niemiec zostało zniweczone przynajmniej na jedno pokolenie. Podczas gdy w Berlinie polityka zaciskania pasa jest popularna, bo prowadzi do wzrostu dobrobytu w Madrycie czy Atenach, nie tylko kojarzy się z biedą, ale także z wzrostem populizmu, który wywraca dotychczasowe elity. W takich warunkach trudno oczekiwać, że Włosi lub Portugalczycy zaangażują się z Niemcami czy Holendrami w nowe, ambitne projekty.

Zapomniany wymiar

Ale powodów paraliżu Unii jest więcej. Równie ważnym jest bezprecedensowy kryzys na linii Paryż–Berlin. Przepaść między potencjałem Niemiec i Francji narasta, bo kolejni francuscy prezydenci nie są w stanie zreformować kraju. Nad Sekwaną u władzy utrzymuje się stale to samo wąskie grono polityków: faworytem wyborów prezydenckich 2017 r. znów jest Nicolas Sarkozy, którego jednak nienawidzi na tyle wielu Francuzów, że będzie mu trudno przeprowadzać poważne zmiany. Dla rosnącej liczby wyborców jedyną realną, ale i tragiczną alternatywą staje się Front Narodowy, który, jeśli dojdzie do władzy, pogrzebie Europę.

Od wybuchu kryzysu finansowego osiem lat temu prawdziwym przywódcą Unii stały się więc Niemcy. Ale to było przywództwo z konieczności, gdy alternatywą okazał się rozpad strefy euro i koniec integracji. Teraz, gdy to niebezpieczeństwo zostało oddalone, bunt przeciwko Niemcom w całej Europie narasta. Berlin sam Wspólnotą kierować nie może – za duży jest ciężar historii i różnica interesów w Unii.

Merkel trudno będzie jednak znaleźć partnera na miejsce Francji. Hiszpania od ośmiu miesięcy nie może utworzyć rządu, a jeśli ten w przyszłym roku powstanie, będzie musiał zająć się buntownikami z Katalonii i wyczyszczeniem powszechnej korupcji. We Włoszech Matteo Renzi już w październiku może stracić władzę na rzecz Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej, polityków, którzy nie tylko nie chcą wziąć odpowiedzialności za Unię, ale wręcz zamierzają z niej wyprowadzić kraj. Zaś porażka w uzgodnieniu wspólnej strategii powstrzymania uchodźców pokazała granice współpracy Niemiec z Polską.

Wiele wskazuje więc na to, że Unia wchodzi w okres „eurosklerozy", marazmu. 60 lat po podpisaniu traktatów rzymskich i 70 od zakończenia drugiej wojny światowej politycy zapomnieli, że integracja powinna mieć przede wszystkim wymiar moralny, że jej celem jest zapobieganie konfliktom i pojednanie między narodami, za co czasem warto zapłacić, poświęcić nieco ze swoich interesów. Sąsiedzi Unii na wschodzie i południu tylko czekają, aby o tym Europejczykom przypomnieć.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!