Na wszystkie trzy ugrupowania prodemokratyczne (KO, SLD, PSL) oddano w sumie 8.958.824 głosów, natomiast na siły parademokratyczne (PiS, Konfederacja) niewiele więcej, bo 9.308.888 (zaś samo PiS otrzymało ich jedynie 8.051.935). To pokazuje, że obecny prezydent nie może spać spokojnie, jeśli opozycji uda się wprowadzenie do drugiej tury dobrego kandydata.
Na początku odrzućmy pomysły wystawienia przez całą opozycję jednego, wspólnego kandydata już w pierwszej turze i zagranie na niego od samego początku. To scenariusz mało realny, bowiem partie mają swoje interesy i logika procesów politycznych jest bezlitosna, a ci, którzy ją lekceważą, ponoszą poważne i negatywne tego konsekwencje. Ikonicznym przykładem takiej postawy jest zachowanie Unii Wolności w 2000 roku. Po prostu – partie, by zachować się w pamięci wyborców, muszą korzystać z każdej okazji by im się przypominać, a wybory prezydenckie są ku temu świetną okazją.
Pojawiające się tu i ówdzie pomysły prawyborów w całej opozycji są zatem typowym bujaniem w obłokach. Zacznijmy od spraw technicznych – kto niby mógłby w nich uczestniczyć? Członkowie wszystkich partii opozycyjnych? To już można by było gratulować sukcesu prezesowi PSL, bowiem partia ta ma więcej członków, niż wszystkie pozostałe ugrupowania razem wzięte? Schetynie można zapewne wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że nie potrafi policzyć do stu tysięcy. A może mieliby w owych „primaries” wziąć udział obywatele deklarujący swoje poparcie dla opozycji? Wystarczyłaby w takim przypadku akcja PiS nawołująca wyborców tej partii do udziału w tym wydarzeniu (wszak nie byłaby możliwa weryfikacja deklarowanych poglądów) i pewniakiem byłaby posłanka Jachira. Pozostaje zatem układanie się liderów pięciu partii opozycyjnych przy zielonym stoliku. Ale to ma mało wspólnego z ideą (i praktyką) prawyborów, prawda?
Załóżmy jednak, że jakoś udałoby się opozycji wyłonić jednego wspólnego kandydata. Przecież to prosta droga do zwycięstwa A. Dudy już w pierwszej turze! Bo z jakiejkolwiek byłby ów kandydat partii, to wyborcy i działacze pozostałych ugrupowań mieliby małą motywację do popierania go (o działaniach na jego rzecz i finansowaniu kampanii w pieniędzy własnych i partyjnych nie wspominając). Jaki niby interes miałaby PO i osobiście Schetyna wspierając, na przykład, Władysława Kosiniaka-Kamysza? I ile entuzjazmu wzbudziłby kandydat Platformy wśród wyborców lewicy? Scenariusz „jednolitofrontowy” przećwiczono w eurowyborach, z fatalnym dla opozycji skutkiem. Nie należy powtarzać tego samego błędu po raz kolejny – chyba, że chce się uzyskać ten sam wynik. Start wielu kandydatów opozycji gwarantuje obecność wszystkich antypisowskich wyborców przy urnach, a to implikować będzie brak szans Dudy wygrania w pierwszej turze.
Pozostaje zatem scenariusz wystawienia przez wszystkie ugrupowania opozycyjne swoich kandydatów i umówienia się, że w drugiej turze poprą tego, kto się do niej dostanie jako konkurent obecnego prezydenta (zaś w kampanii w pierwszej turze zachowany byłby pakt o nieagresji). Ale tu pojawia się inny problem – jest oczywiste, że zasada solidarności partyjnej sprawi, że pewniakiem w takiej sytuacji będzie reprezentant PO. Ktokolwiek nim będzie. Mówiąc krótko – nawet najgorszy kandydat Platformy pokona w pierwszej turze najlepszych kandydatów PSL i lewicy. Dlaczego? Bo wyborców PO jest o wiele więcej, niż połączonego elektoratu ludowców, SLD, Razem i Wiosny. Ktoś może nad tym ubolewać, ale tak wynika nie z sondaży, lecz z wyników wyborów zaledwie sprzed miesiąca.