Sądy i prawo: jak jest, jak być powinno

Dzisiejsze problemy stosowania prawa w Polsce to efekt rozdźwięku między oczekiwaniami społecznymi a koncepcją filozoficzną dominującą w praktyce jego tworzenia i wykładni – twierdzi Marcin Radwan-Röhrenschef, adwokat, szef działu procesowego w Kancelarii Wardyński i Wspólnicy.

Aktualizacja: 29.11.2008 07:12 Publikacja: 29.11.2008 03:43

Sądy i prawo: jak jest, jak być powinno

Foto: Rzeczpospolita, Paweł Gałka

Red

Dyskusja o reformie wymiaru sprawiedliwości koncentruje się od lat na kolejnych propozycjach zmian ustawowych, mających usprawnić i przyspieszyć procedury sądowe. Problem w tym, że znaczna część instrumentów, w które wyposażono sądy, rzadko znajduje zastosowanie w praktyce, a ewentualne przyspieszenie rozpoznawania spraw jest przede wszystkim żonglerką przepisami. Przepisy proceduralne dawały już uprzednio sądowi cały szereg instrumentów, które pozwalają sprawnie zarządzać tokiem postępowania (to sąd ocenia, czy zachodzi ważny powód odroczenia rozprawy, to sąd ocenia, czy wniosek dowodowy dotyczy faktów mających znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy). Warto więc zadać sobie pytanie, dlaczego środki te rzadko są w praktyce stosowane i dlaczego kolejne „reformy” proceduralne kończą się w istocie fiaskiem.

Dzieje się tak, gdyż wszyscy tkwimy w okowach zbanalizowanego pozytywizmu prawniczego sprowadzającego interpretację prawa do żonglerki gramatyczno-językowej, oderwanej od poszukiwania sprawiedliwości rozumianej jako idea, której prawo służy. Tymczasem nawet klasyczny podręcznik logiki każe weryfikować wynik wykładni językowej, by nie prowadził do zaprzeczenia wartościom lub celom, dla których istnieje dana norma. Sama doktryna pozytywistyczna jest jednak w istocie nie tyle naukowym poglądem na naturę prawa, ale manifestem ideologicznym XIX-wiecznego projektu liberalnego demokratycznego państwa prawnego. Wiele jej elementów – przede wszystkim przekonanie o związaniu państwa z prawem – nadal zachowuje aktualność. Jednak nie sposób przystać na to, by była jedyną możliwą drogą rozumienia prawa w początkach XXI wieku, a dostarczony przez nią opis prawa odpowiadał współczesnej rzeczywistości. Zresztą ewolucja doktryny wskazuje na poszukiwanie innych jeszcze aspektów prawa jako zjawiska (żeby wskazać odwołania do socjologii czy wreszcie normatywizm Kelsena kładący nacisk na spójność systemu z „normą podstawową”).

[srodtytul]Bez ocen aksjologicznych?[/srodtytul]

W niektórych aktach prawnych uchwalonych w latach 90. XX wieku ustawodawca sam odszedł od koncepcji prawa sprowadzającego się wyłącznie do technicznego procesu językowej wykładni normy. W ten sposób wprost pokazał, że XIX-wieczny pozytywizm nie jest jedynym sposobem rozumienia doktryny pozytywistycznej. W sprawach karnych nie sposób wyobrazić sobie wymiaru sprawiedliwości (ale i polityki karnej państwa) bez ocen aksjologicznych, do których zachęca wprost ustawodawca przez eksponowanie winy w opisie czynu zabronionego. Jednak praktyka podąża utartym nurtem, unikając tego typu rozważań.

Dramatyczność owego prymitywnego rozumienia doktryny pozytywistycznej widać w sprawach sądowej kontroli nad postępowaniem przygotowawczym. Głośnie sprawy są dowodem nie tylko słabości prokuratury, ale – co bardziej przerażające – słabości sądowej kontroli. Rzadko zdarza się, aby sądy w takich sprawach odmówiły stosowania aresztu tymczasowego, choć oskarżenia okazywały się często – po latach – chybione. Jest to oczywiste także dla tych, którzy zajmują się sprawami cywilnymi czy administracyjnymi. Publikowane w ubiegłym roku przez „Rz” badania wyraźnie wskazują, że w uzasadnieniach orzeczeń sądy sięgają częściej do argumentów formalnych i procesowych niż do podstawowych praw i wartości, które powinny wyznaczać kierunek wykładni prawa. Dlatego nie dziwi znikomy sukces wprowadzanych w ostatnich latach rozwiązań proceduralnych, które wymagają od uczestników wymiaru sprawiedliwości (także adwokatów, radców prawnych, ale i – a może nawet przede wszystkim – sędziów) dokonywania ocen sięgających do kryteriów prakseologicznych lub (rzadziej) aksjologicznych. Stąd martwe w praktyce przepisy o nakłanianiu stron do pojednania. Jednocześnie obserwujemy ucieczkę od merytorycznego rozstrzygania spraw (vide instytucja przedsądu w sprawach cywilnych, rygory apelacyjne czy obostrzenia nałożone na firmy w sprawach gospodarczych).

Instytucje te mają służyć odciążaniu wymiaru sprawiedliwości. Jeżeli jednak owo „odciążenie” czy „usprawnienie” polega wyłącznie na formalnym „załatwianiu” spraw, nie wpłynie na ilość spraw napływających do sądów. Sprzyjać będzie natomiast degradacji wymiaru sprawiedliwości jako cywilizowanego mechanizmu rozstrzygania sporów i regulacji stosunków społecznych w obywatelskim społeczeństwie.

Tymczasem wiele wyroków Sądu Najwyższego dotyczy nadal kwestii marginalnych dla współczesnego życia społecznego i gospodarczego. Przypomina się wydane kilka lat temu fascynujące orzeczenie dotyczące kwestii spiętrzenia wód utrudniającego korzystanie z młyna wodnego. Pzedsąd jest całkowicie zawodną instytucją, a sprawy rozstrzygane przez SN mogą – jak przywołany przykład – odnosić się do zagadnień ważkich dla życia społecznego w wieku XV, a nie na progu wieku XXI. Nie jestem zwolennikiem tezy, że sprawy nie zasługują na rozpoznanie przez SN ze względu na ich wyłącznie jednostkowe znaczenie – o tym poniżej. Chcę jednak podkreślić, iż nie sposób marzyć o jakościowej zmianie polskiego sądownictwa (przez co rozumiem także profesjonalnych pełnomocników), jeżeli nie będzie ono zdolne do zmierzenia się z problematyką prawną nowoczesnego obrotu gospodarczego, nowoczesnych technologii i innych wyzwań współczesnego świata.

Tylko kształtowanie jasnej linii orzeczniczej, rozstrzygającej problemy współczesnego świata, pozwoli na budowanie wrażenia pewności prawa. Jedynie wtedy można liczyć, że uczestnicy sporów będą z jednej strony unikali wytaczania spraw oczywiście przegranych (bo będą jasne kryteria oceny szans procesowych), a z drugiej sądy będą mogły łatwiej rozstrzygać sprawy merytorycznie, nie bojąc się, że poruszają się w obszarach nietkniętych.

[srodtytul]Arbitraż nie zastąpi sądu[/srodtytul]

Nie jest sukcesem wymiaru sprawiedliwości ucieczka z ważkimi sprawami do arbitrażu czy mediacji. Oznacza to w istocie rezygnację państwa i prawa z reagowania na współczesną rzeczywistość, a także ze swojej podstawowej – nawet w liberalnych doktrynach – funkcji twórcy i strażnika prawa. Funkcją wymiaru sprawiedliwości nie jest wszak „załatwianie spraw”, ale „rozstrzyganie w zgodzie z prawem sporów” i kształtowanie w ten sposób określonej praktyki stosowania prawa odpowiadającej wymogom współczesności.

Dyskusja o reformie wymiaru sprawiedliwości koncentruje się od lat na kolejnych propozycjach zmian ustawowych, mających usprawnić i przyspieszyć procedury sądowe. Problem w tym, że znaczna część instrumentów, w które wyposażono sądy, rzadko znajduje zastosowanie w praktyce, a ewentualne przyspieszenie rozpoznawania spraw jest przede wszystkim żonglerką przepisami. Przepisy proceduralne dawały już uprzednio sądowi cały szereg instrumentów, które pozwalają sprawnie zarządzać tokiem postępowania (to sąd ocenia, czy zachodzi ważny powód odroczenia rozprawy, to sąd ocenia, czy wniosek dowodowy dotyczy faktów mających znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy). Warto więc zadać sobie pytanie, dlaczego środki te rzadko są w praktyce stosowane i dlaczego kolejne „reformy” proceduralne kończą się w istocie fiaskiem.

Pozostało 87% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów