Po zwycięstwie w WTA Finals Iga może wszystko

Zwycięstwo w WTA Finals przywróciło tenisowi liderkę, której panowanie powinno trwać długo, gdyż Iga Świątek nadal uczy się, jak być najlepszą.

Publikacja: 08.11.2023 03:00

Iga Świątek z trofeum za wygraną w turnieju mistrzyń

Iga Świątek z trofeum za wygraną w turnieju mistrzyń

Foto: PAP/EPA

Tenisowy świat jest zachwycony, i słusznie – przez osiem dni finałów WTA Tour w meksykańskim ośrodku turystycznym w Cancun, pośród podmuchów wiatru i opadów deszczu, także w chaosie organizacyjnym, na słabym tymczasowym korcie, przy niezbyt licznej publiczności – w stylu dalekim od rutyny odrodziła się ta dawna, niemal niezwyciężona Iga Świątek.

Rozbijała rywalki jedną po drugiej, nie bacząc na tytuły, rankingi oraz opinie mniej i bardziej poważnych ekspertek lub ekspertów. Jej ofiarą w wieczornych meczach na Estadio Paradisus (nazwa doraźnie postawionego stadionu tenisowego znacząco wyrastała ponad jego jakość) padły trzy pozostałe mistrzynie Wielkiego Szlema w tym roku: Aryna Sabalenka (Australian Open), Marketa Vondrousova (Wimbledon) i Coco Gauff (US Open), tak samo jak nieprzewidywalna Ons Jabeur i wreszcie w poniedziałkowym finale stabilna jak skała (ale tylko do półfinału) Jessica Pegula, którą odprawiła w niespełna godzinę 6:1, 6:0.

Słodka jedynka Igi Świątek

Sukces Igi mierzy się dziś przede wszystkim błyszczącą jedynką, jaką znów widzimy przy nazwisku Polki w rankingu WTA. Odzyskała tę pozycję, straconą po US Open na rzecz Aryny Sabalenki, już po niespełna dwóch miesiącach. To znaczna sprawa, tym bardziej że w 2023 roku, a także na początku 2024 na pewno żadnej zmiany miejsc nie będzie. Taca babeczek z kremem ułożonych w kształt jedynki, prezent od organizatorów na koniec rywalizacji w WTA Finals na początek 76. tygodnia panowania Polki, była naprawdę słodka.

Czytaj więcej

Wojciech Fibak dla "Rzeczpospolitej": Siła Igi Świątek, chimeryczność rywalek

Liczył się także styl ostatniego zwycięstwa. W Cancun widzieliśmy Igę nawiązującą do niesłychanych wyczynów z 2022 roku, gdy stała się na kilka miesięcy seryjną mistrzynią rozgrywek WTA Tour, ale kto uważnie przyglądał się polskiej tenisistce w Meksyku, widział nową, ulepszoną wersję Świątek.

Była znacznie bardziej opanowana, po swojemu energiczna, ale wykorzystywała energię bez zbytniego pośpiechu, cierpliwie czekając na właściwy moment końcowego ataku. Firmowy forhend, którym pośród wichury przebijała piłki na drugą stronę siatki, stał się znacznie bardziej wszechstronny: czasem zmuszał rywalki do rozpaczliwej gonitwy w bok kortu, czasem wpadał płasko i nisko pod nogi, zmuszając do ratunkowych uskoków, albo zupełnie inaczej – nagle powodował, że piłki skakały przed nosem do wysokości głowy i trzeba było nadwerężać bark przy próbie odbicia na drugą stronę.

Iga grała w Cancun z wiarą w wygraną, z pewnością siebie, jaką widać, porównania nie są bezpodstawne, w zwycięskich meczach Novaka Djokovicia. Poszukiwacze statystycznych wyczynów dodadzą swoje: zaledwie 20 przegranych gemów w pięciu meczach, takiego wyczynu jeszcze nie widziano w Masters (poprzednia rekordzistka Serena Williams w 2012 r. przegrała 32 gemy), fantastyczny bilans 68 wygranych i 11 przegranych spotkań w sezonie (w tym wyjątkowym roku 2022 miała 67-9), że z tych wygranych 13 dotyczy tenisistek z pierwszej dziesiątki świata. W sumie: sześć tytułów cyklu WTA, oprócz Cancun w Pekinie, Warszawie, Stuttgarcie, Paryżu i Dausze.

Wszystkie zachwyty są słuszne. Uzasadnia je także fakt, że zaczynając ten sezon, Iga wcale nie wyglądała na twardą i idącą po swoje przyszłą dominatorkę finałów WTA. Po wielkich przeżyciach 2022 roku wydawała się raczej wrażliwą dziewczyną, którą trochę przytłoczył nagły ciężar pierwszej pozycji na świecie.

Czytaj więcej

Mirosław Żukowski o sukcesie Igi Świątek: Strach miał wielkie oczy

Iga nie kryła się z tym doświadczeniem. W Australian Open mówiła, że nie była pewna, czy numer 1 w rankingu w jakikolwiek sposób pomaga w wygrywaniu. Już wcześniej, jesienią, zobaczyła w WTA Finals, że rywalki niespecjalnie się jej boją. W styczniu wysoko przegrała z Jessicą Pegulą w United Cup, co także kazało jej myśleć, że cała ta historia z przejęciem władzy po Ashleigh Barty to może było coś na kształt jednorazowej sportowej bajki.

W Melbourne znalazła odpowiedź. Po porażce w czwartej rundzie z Jeleną Rybakiną zrozumiała, że nakłada na siebie presję, że zaczął się czas, gdy czuła, że nie chce przegrywać, zamiast dawać się ponieść chęci wygrywania, że pobyt na szczycie może jest fantastyczny, ale stamtąd widać tylko drogę w dół, więc strach przed spadkiem może być bardziej obciążający niż zaufanie w swe siły z powodu numeru 1 przy nazwisku.

Kruszyna z Raszyna

Wielki Szlem na kortach Rolanda Garrosa przyniósł jej nieco ulgi, w końcu wróciła tam, gdzie czuje się najlepiej, ale nawet na kortach ziemnych czasem przegrywała i słowo „presja” znów pojawiało się w jej rozmowach po turniejach. Po pokonaniu Karoliny Muchovej w Paryżu, gdzie wynik trzysetowego finału wcale nie był oczywisty, przypominała dziennikarzom i samej sobie, że „tylko nieliczne z nas potrafią zachować stałość formy”.

Wimbledon zakończony zbyt gładką porażką w ćwierćfinale z Eliną Switoliną wydawał się wprawdzie niewielkim krokiem naprzód w kwestii gry Igi na trawie, lecz w kwestii odzyskiwania pełni władzy, a nie tylko jej obrony, postępem z pewnością nie był.

Późne lato i jesień w Ameryce Północnej znów dały Idze powody, by zmagać się z faktem, że pogoń rywalek jest coraz bardziej skuteczna. Zdarzały jej się mecze słabe, chociaż zwycięskie. Przyszły porażki. Przegrała jeszcze raz z Pegulą, potem lepsza po raz pierwszy okazała się Coco Gauff, wreszcie w US Open obrona tytułu skończyła się na czwartej rundzie po przegranej z Jeleną Ostapenko. Zniknęła „Maszyna z Raszyna”, pojawiła się raczej „Kruszyna z Raszyna”, dla której mistrzowskie mecze nagle stały się zaskakująco trudne.

Czas konfetti

Sabalenka zobaczyła prostą drogę do prowadzenia w klasyfikacji WTA i nią chętnie pobiegła. Iga zaczęła wtedy przyznawać, że czuje się zmęczona, że intensywność sezonu ją przytłacza, że obowiązki liderki rankingu okazały się trudniejsze, niż myślała. Nieudana obrona tytułu w Nowym Jorku była jednak szansą na reset, na odpoczynek i próbę zmiany myślenia o kolejnych meczach. Niespełna dwa miesiące później mogła skakać z radości na różowym korcie w Cancun, mieszać łzy z uśmiechami, fotografować się wśród konfetti z trofeum i grupą wsparcia, która trwa przy Idze, słusznie nie zważając na zdarzające się w przestrzeni medialnej niecierpliwe głosy o koniecznej zmianie.

Czytaj więcej

Iga Świątek zarobiła w 2023 roku dziesiątki milionów złotych

Wyczyny Igi w Cancun każą wierzyć, że wróciła na dłużej, że odrobiła w poprzednich miesiącach konieczne lekcje i dzięki temu mogła tak dobrze zagrać w Masters. Już we wrześniu mówiła, że jeśli wróci na pierwsze miejsce, to będzie wiedziała, jak postępować, by je utrzymać. Biorąc w ręce trofeum za sukces w turnieju mistrzyń plus 3 mln dol. premii, mogła też śmiało powiedzieć: – Jeśli będziemy dalej tak pracować, z pewnością będziemy mieli ich o wiele więcej.

To było groźne przesłanie z Meksyku dla reszty pań w WTA Tour. Iga w takim nastroju może wszystko.

Tenisowy świat jest zachwycony, i słusznie – przez osiem dni finałów WTA Tour w meksykańskim ośrodku turystycznym w Cancun, pośród podmuchów wiatru i opadów deszczu, także w chaosie organizacyjnym, na słabym tymczasowym korcie, przy niezbyt licznej publiczności – w stylu dalekim od rutyny odrodziła się ta dawna, niemal niezwyciężona Iga Świątek.

Rozbijała rywalki jedną po drugiej, nie bacząc na tytuły, rankingi oraz opinie mniej i bardziej poważnych ekspertek lub ekspertów. Jej ofiarą w wieczornych meczach na Estadio Paradisus (nazwa doraźnie postawionego stadionu tenisowego znacząco wyrastała ponad jego jakość) padły trzy pozostałe mistrzynie Wielkiego Szlema w tym roku: Aryna Sabalenka (Australian Open), Marketa Vondrousova (Wimbledon) i Coco Gauff (US Open), tak samo jak nieprzewidywalna Ons Jabeur i wreszcie w poniedziałkowym finale stabilna jak skała (ale tylko do półfinału) Jessica Pegula, którą odprawiła w niespełna godzinę 6:1, 6:0.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
TENIS
ATP Rzym. Życiowy sukces Huberta Hurkacza! Zdjął klątwę Foro Italico
Tenis
WTA Rzym. Iga Świątek skuteczna i bezlitosna. Awansowała sprintem do półfinału
Tenis
Hubert Hurkacz wciąż mocno stoi na ziemi. Powalczy o ćwierćfinał w Rzymie
Tenis
Ania postawiła się Idze. Świątek jednak zwyciężyła
Tenis
Zmierzch imperium Rafaela Nadala. Czy zagra w Roland Garros?