Masę roboty mają za to firmy badające oglądalność. Niedawno wyliczyły, że w ciągu ostatnich 10 lat nasze oglądanie telewizji podczas świąt Bożego Narodzenia zmalało o 60 minut. Dziś spędzamy przed szklanym ekranem około pięciu godzin, przed dekadą było ich sześć. Łatwo policzyć, że w 2057 roku statystyczny Polak przed Wigilią wyjmie wtyczkę z gniazdka, a pilota powiesi na choince.
Taki już urok badań telemetrycznych, że ciągle są niedoskonałe. Prosty przykład: sklep z telewizorami. Jak policzyć oglądalność, jeśli na jeden odbiornik przypada tam, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, kilkaset osób. Wystarczy, żeby obsługa włączyła „M jak miłość”, a już Ilona Łepkowska chwali się sukcesem. A po zamknięciu sklepu – jak wymierzyć słupki popularności, jeżeli na wszystkie telewizory przypada tylko jeden telewidz, konkretnie – pracownik ochrony. Może on, rzecz jasna, oglądać jednocześnie sto różnych programów, ale to nawet cyklopowi popsułoby wzrok. Raczej więc wyłącza wszystko i dlatego późnym wieczorem wszystkim stacjom gwałtownie spada oglądalność.
A jednak mam przeczucie, że wyniki badań podczas ostatnich świąt przyniosą zaskakujące wyniki. Polsat najwyraźniej odkrył prawa rządzące rynkiem telewizyjnym i z myślą o ochroniarzach sprzętu RTV puścił w noc wigilijną krwawy thriller „Dzwony piekielne”, w którym zabijaka Chuck Norris walczy z diabłem. Polsat nie boi się ciemności. To ciemność boi się Polsatu.