– 20 lat temu istniały dwie grupy emigrantów – wyjaśnia Daniel kierujący w Portugalii firmą zajmującą się dystrybucją gazu. – Pierwsza emigrowała z desperacji, w ucieczce przed biedą. Druga, do której ja należę, to fachowcy, którzy służyli za granicą swoją wiedzą i doświadczeniem.
Pochodzi z Francji, po wstąpieniu Portugalii do Unii Europejskiej wrócił do kraju ojców. Po akcesji do Unii tysiące Polaków wyjechały do Wielkiej Brytanii i Irlandii, które od razu otworzyły granice dla nowych pracowników. Wielu przyjezdnych przeżyło jednak rozczarowanie, gdy się okazało, że utrzymanie jest tu bardzo kosztowne, a pensje niższe, niż oczekiwali.
Jedną z zawiedzionych jest Sylwia, pielęgniarka, która sądziła, że miesięcznie zarobi dwa i pół tysiąca euro, a dostaje jedną trzecią tej kwoty. Z otwarcia rynków pracy niezadowoleni są często także miejscowi, bo płace, na jakie godzą się przyjezdni, są dumpingowe wobec ich poborów.
Z drugiej strony – praca w Polsce jest atrakcyjną ofertą dla kadry menedżerskiej z Europy Zachodniej. 30- i 40-latkowie obejmują tu stanowiska, o których w rodzinnej Francji czy w Niemczech mogliby tylko pomarzyć.
Jeszcze inną grupę pracowników stanowią ludzie ciekawi świata, tacy jak dobrze wykształcony Duńczyk Lars, który pracuje w różnych firmach, podróżując i poznając Europę z rodziną. Był już pół roku we Francji, siedem lat w Rosji, trzy lata na Bałkanach...