31 grudnia w dawnym Kujbyszewie – dzisiejszej Samarze, w domu przy ulicy Czkałowa 84, odbywała się zabawa, na którą młody gospodarz sprosił swych przyjaciół. Wśród nich była także 18-letnia Zoja Karnauchowa. Kiedy zaczęły się tańce, Zoja była coraz bardziej smutna, bo jej chłopaka wciąż nie było.
W pewnej chwili podeszła do stojącej na szafce ikony błogosławionego Mikołaja i porwała ją ze sobą do tańca. Po krótkiej chwili zastygła w bezruchu i tak trwała przez kolejnych... 128 dni. Gdy próbowano w jej ciało wbić igły od strzykawki, łamały się, a gdy próbowano oderwać ją od podłogi – tryskała krew. Biło jej serce, ale nie przyjmowała żadnych pokarmów ani płynów, nie można też było wyjąć z jej rąk ikony...
Taka wersja historii krąży do dziś. Zweryfikować ją niełatwo, o czym przekonała się autorka filmu Halina Aczkasowa. Dom, w którym zaszły zdumiewające wypadki, został po kilkunastu godzinach od zdarzenia objęty ścisłym dozorem milicji, by uniemożliwić dostęp do niego osobom postronnym. I choć świadków zdarzenia było wielu, dziś nie sposób dotrzeć do żadnego z nich. Zadbały o to sowieckie władze. Chciano ukryć sprawę, nie wolno było o niej mówić.
Historia Zoi nasuwała skojarzenia z wydarzeniem religijnym, a te w 1956 roku w ZSRR – podobnie jak wiara w Boga – były całkowicie zakazane. Już 23 stycznia 1918 roku Kościół w ZSRR został dekretem oddzielony od państwa i pozbawiony majątku. Rok później zabroniono obchodzenia kościelnych świąt – w Boże Narodzenie na ulicach pojawiali się młodzi aktywiści partyjni, którzy przebrani za diabły palili figury aniołów. Burzono cerkwie, duchownych aresztowano, nieraz rozstrzeliwano.
Prawosławny biskup, który komentuje w filmie historię Zoi, po raz pierwszy usłyszał o niej od matki jako siedmioletni chłopiec. Nie wypowiada się o cudowności zdarzenia, ale przyznaje, że Kościół czyni starania, by odkupić dom przy ulicy Czkałowa i zbudować w tym miejscu dzwonnicę. Nieco bardziej wylewna jest w ocenie historii pewna mniszka: – Bóg ukarał Zoję, by potem się nad nią umiłować.