Sala Kongresowa przemieniła się w tawernę z lizbońskiej dzielnicy Alfama. W piwniczną salę, na której ściany świece rzucają drgające cienie. Mariza przywołała atmosferę marynarskiej ballady. Grający na gitarze portugalskiej Angelo Freire i towarzyszący mu na gitarze akustycznej Diogo Clemente przyjęli charakterystyczne pozy. Każdy, wyprostowany jak struna, oparł nogę na krześle. W „Zanguei-me com o meu amor” śpiewali z Marizą na głosy, ale w tym pojedynku byli bez szans.
Więcej o artystce i fado dowiedzieć się można z dokumentu Simona Broughtona, który TVP Kultura pokaże w piątek. Marisa dos Reis Nunes urodziła się w 1973 r. w Mozambiku, ówczesnej portugalskiej kolonii. Dziadek śpiewaczki miał tam farmę, zabierał wnuczkę na konne przejażdżki. Wkrótce bezkrwawa rewolucja goździków obaliła dawny porządek. Runął stary świat. Gdy Mariza skończyła trzy lata, rodzice przenieśli się do Lizbony. To ją uważa za swą ojczyznę. Dlatego podczas koncertów wykonuje radosną pieśń „Maria Lisboa” – przywołuje obraz Tagu, szerokiej rzeki skrzącej się pośród wzgórz, na których leży miasto.
Po raz pierwszy wystąpiła w knajpce prowadzonej przez rodziców. Miała pięć lat.
– Nie umiałam czytać, dlatego tata wpadł na pomysł, żeby mi podpowiadać tekst rysunkami na dużych kartonach – powiedziała „Rzeczpospolitej”. – Potem pisał na nich poematy, bo fado to czysta poezja.
Nazwa tego muzycznego gatunku pochodzi od łacińskiego słowa fatum. Fado powstało na początku XIX wieku z połączenia pieśni portugalskich marynarzy, songów niewolników i muzyki arabskiej. Tę tradycję z nowoczesnością połączyła Amalia Rodrigues (1920 – 1999), którą Mariza uznaje za swą mistrzynię. – Amalia to abecadło i uniwersytet fado – powtarza.