Żyć po ludzku
W "Czystej krwi" wyreżyserowanej przez twórcę "Sześciu stóp pod ziemią" Alana Balla wampiry przeszły poważną metamorfozę. Opuściwszy zbiorowo trumny, nie ruszyły do walki z ludźmi, ale do batalii o... równouprawnienie. Wszystko to dzięki wynalezionej przez Japończyków syntetycznej krwi "Tru Blood" (oryginalny tytuł serialu brzmi podobnie: "True Blood"), która jest dla wampirów ekwiwalentem krwi człowieka, czymś w rodzaju suplementu diety. Nawet te z potworów, które odżywiają się po staremu, nie muszą koniecznie stanowić zagrożenia. Ślady po kłach na męskiej czy kobiecej szyi nie oznaczają, że lada moment nastąpi przeistoczenie, tylko że on lub ona ma za sobą wyjątkowo przyjemną noc: seks z wampirem, któremu zawsze towarzyszy ugryzienie, jest ponoć dużo ciekawszy niż ze zwykłym śmiertelnikiem. Marzeniem współczesnego wampira, głównego bohatera "Czystej krwi" Billa Comptona (Stephen Moyer), nie są nocne polowania na dziewice, ale wejście do mainstreamu, prowadzenie poczciwego, mieszczańskiego życia u boku ukochanej kobiety Sookie Stackhouse (nagrodzona Złotym Globem Anna Paquin). Do życia po ludzku aspiruje też rodzina Edwarda Cullena ze "Zmierzchu". Cullenom jest o tyle łatwiej, że światło słoneczne wcale ich nie zabija, a tylko sprawia, że ich skóra zyskuje złocisty połysk. W pochmurnym Forks w stanie Waszyngton, gdzie toczy się akcja filmu, rodzeństwo- Cullenów może więc bez problemu chodzić do szkoły. Za ich edukację moralną odpowiadają natomiast rodzice, którzy przekazują potomstwu zasady, jakich nie powstydziłby się nawet najgorliwszy chrześcijanin: wierności, wstrzemięźliwości seksualnej i... "wampirzego wegetarianizmu", bo Cullenowie piją wyłącznie krew zwierząt. Co na Boga (a może u diabła?) stało się ze starym, upiornym Drakulą? Wygląda na to, że – jak wielu w czasach kryzysu – stracił robotę.
Wampir sieje zgorszenie
David J. Skal przekonuje, że wampiry pojawiały się w sztuce w czasach niepokojów, bo to je właśnie – i wszelkich innych "obcych" – najłatwiej było obarczyć odpowiedzialnością za nastanie złych czasów. Ingerencją złego można było wytłumaczyć wszelkie choroby, zbrodnie i nieszczęścia, które spływały na człowieka. I tak wampir, który na srebrny ekran powracał najczęściej jako hrabia Drakula (bohater książki Irlandczyka Brama Stokera z 1897 roku), w niemieckim "Nosferatu. Symfonia grozy" z 1922 roku uosabiał Żydów, których najbardziej obawiali się wtedy Niemcy. Z kolei w szalonych latach 60., gdy pruderyjne środowiska drżały na myśl o rewolucji seksualnej, Drakula przybrał maskę siejącego erotyczne zgorszenie amanta (seria "Draculi" z wytwórni Hammer), w latach 90. zaś, gdy nad społeczeństwem zawisła groźba narkomanii, wampiryzm postrzegany był jako uzależnienie ("Nałóg" w reżyserii Abla Ferrary). Kres takiemu wizerunkowi położył rozwój mediów. Burzliwy początek XXI wieku, relacjonowany na żywo w każdej telewizji, nie pozostawiał wątpliwości: winni są ludzie. W kinie miejsce monstrów zaczęli zajmować degeneraci i seryjni mordercy. Dni popularności wampira wydawały się policzone.
Ostatnia krew
A jednak zamiast wielkiego finału nastąpiło wielkie odrodzenie. Takiego szaleństwa na punkcie wampirów, na fali którego popłynął też ostatnio szwedzki "Pozwól mi wejść" w reżyserii Tomasa Alfredsona, a niebawem ma popłynąć kolejna kinowa wersja "Buffy – postrachu wampirów", nie mieliśmy od dawna. Co zabawne, krwiopijców nie reanimowały w pop-kulturze ani wielkie hollywoodzkie wytwórnie ("Zmierzch" wyprodukował za bagatela 37 milionów dolarów podupadający Summit Entertainment), ani wielkie nazwiska, lecz dwie amerykańskie gospodynie domowe. W dodatku mocno wierzące! Autorka "Zmierzchu" Stephenie Meyer jest mormonką, a autorka serii "Southern Vampire", na podstawie której powstaje serial "Czysta krew", Charlaine Harris – starszym strażnikiem Episkopalnego Kościoła Świętego Jakuba. Reanimowały w dodatku banalnymi chwytami: doskonale wyczuły współczesną publiczność, której koncepcja wampira – reprezentanta dyskryminowanej mniejszości – po prostu nie miała prawa nie przypaść do gustu. Zmienił się też język opowieści – już nie o grozę tu chodzi, lecz o miłosne westchnienia i wzruszenia, jak w "Zmierzchu". Zaskakująco lekki jest klimat "Prawdziwej krwi" – Ball bawi się konwencjami dotyczącymi relacji wampira i człowieka. To ludzie dla bestii, a nie bestie dla ludzi stały się w "Czystej krwi" zagrożeniem. Od kiedy odkryli, że wampirza krew – V – ma działanie narkotyczne (z tego, co widać na ekranie, dużo ciekawsze niż haszysz czy marihuana), polują na nie, zakuwają w srebrne kajdany i wypompowują z nich krew. Jeszcze chwila i zaczniemy spać w trumnach?