Jako socjolog mówi pan, że publiczność chce oglądać filmy kryminalne. Czy jako artyście wystarcza panu robienie filmu pod publikę?
Kinowego „PitBulla” robiłem w jakimś sensie dla siebie i dla policjantów, z którymi spędziłem cztery lata, dokumentując ich pracę, przeżywając razem z nimi różne trudne sytuacje. Chciałem opowiedzieć o tym, co mnie dotknęło. Nie mam jednak złudzeń: filmy są zbyt drogą zabawką, żeby robić je wyłącznie dla siebie. Poza tym ogromną frajdę daje świadomość, że zobaczy je publiczność. Wychodząc z założenia, że telewizja jest przemysłem, który przede wszystkim ma przynosić pieniądze, postanowiłem być dobrym rzemieślnikiem. Pomyślałem, że jeśli przy okazji się okaże, że mam talent — to super. Jeśli nie, chcę być zawodowcem, który potrafi sprawnie realizować filmy i seriale. Nakręciłem „Twarzą w twarz” — melodramat sensacyjny będący zdecydowanie odpowiedzią na zapotrzebowanie publiczności. Przecież nic się nie sprzedaje lepiej niż miłość i przemoc. Serial podobał się, odniósł sukces. Bycie artystą w moim przypadku sprowadza się do wyboru tematów i opowiadania o emocjach, które mnie dotykają. Gdybym chciał wyłącznie robić pieniądze, zająłbym się pewnie handlem. Mój zawód pozwala mi łączyć zarabianie pieniędzy z rozwijaniem pasji.
Powiedział pan w jednym z wywiadów, że branża filmowa „to najbardziej wredny i agresywny biznes”. A jednak właśnie taki zawód pan wybrał.
Bo pasjonuje mnie robienie kina. Nie poszedłem na dziennikarstwo i socjologię, żeby być dziennikarzem albo socjologiem. Na dziennikarstwie chciałem nauczyć się pisania, socjologia (kierunek: media i komunikowanie społeczne) otworzyła mi głowę na mechanizmy, jakimi rządzą się telewizja i kino. Wyszedłem z założenia, że skoro jestem samoukiem, wolę się uczyć robienia filmów na planie, niż poświęcić pięć lat na coś, co — jak sądzę — jest do przekazania w trzy miesiące. Ponieważ reżyser jest w gruncie rzeczy zawodowym dyletantem, który powinien się znać po trochu na wszystkim, uznałem, że potrzebne mi jest rzetelne wykształcenie humanistyczne.
Pracuje pan aktualnie nad sześcioma projektami, m.in. „Worem w zakonie”, filmem i serialem o rosyjskiej mafii, oraz ekranizacją poczytnych kryminałów Marka Krajewskiego. Dosyć dużo naraz.
Mój plan życiowy jest taki: przez najbliższe trzy, cztery lata bardzo intensywnie popracować, a potem odcinać kupony i robić jeden film rocznie. Kiedyś nawet praca równolegle nad dwoma projektami była dla mnie trudna do pomyślenia, teraz nauczyłem się błyskawicznie wyskakiwać z różnych filmowych światów. Nie przeszkadza mi, że rano zajmuję się filmem o mafii, a wieczorem spotykam się z zespołem i pracujemy nad komedią. Ten zawód jest właśnie dlatego cudowny, że stale można się uczyć. Nie da się powiedzieć „zrobiłem najlepszy film i wszystko już umiem”. Cały czas można się rozwijać. Czuję się tak, jakbym z każdym rokiem miał lepszy procesor w głowie.