Dokument pokazuje skomplikowaną machinę politycznego marketingu, sposoby manipulowania wyborcami, pozyskiwania głosów i niesamowite zaangażowanie ochotników. W centrum uwagi znalazło się sześciu zaangażowanych politycznie ludzi — trzech republikanów i trzech demokratów — w większości ze stanu Ohio, w którym wynik wyborów miał decydujące znaczenie dla całego kraju (do zdobycia było tam 20 głosów elektorskich). Od końca prawyborów w sondażach wygrywali tam raz demokraci, raz republikanie.
— Musimy zdecydować, czy chcemy imprezować, czy zachować coś dla dzieci i wnuków. Czy zależy nam na ich przyszłości — tłumaczy jeden z ochotników zaangażowanych w wybory. — Ohio symbolizuje całą Amerykę. Jak wybierze Ohio, tak wybierze naród.
By wspomóc swych kandydatów, wolontariusze zjeżdżali z całej Ameryki i włączali się w przygotowania. Republikanie mieli ich aż 80 tysięcy. Urzędujący prezydent Bush borykał się z kłopotami — gospodarka zaczęła tracić rozpęd, a skandal w Abu Ghraib w Iraku postawił pod znakiem zapytania jego deklaracje o sprawiedliwym traktowaniu jeńców wojennych. Ale John Kerry nie wykorzystał tej przewagi, bo nie był konsekwentny, nie potrafił jasno określić swoich poglądów.
I to właśnie wolontariusze wzięli na siebie ciężar odwiedzania domów potencjalnych wyborców, motywowanie ich albo perswadowanie, gdy zachodziła taka konieczność.
— Republikanie dali ochotnikom dostęp do bazy danych — wyjaśnia jeden z organizatorów kampanii. — Zaufali swoim wolontariuszom. Mieli też dostęp do list parafialnych. Dzięki temu mogli rozszerzyć swoją bazę potencjalnych wyborców. U demokratów hasło znało tylko parę osób.Do przemyślenia.