Działające na druciki odbiorniki dawało się ustawić na słuchanie Radia Luksemburg – stacji, która przybliżała do wolnego świata Zachodu i zakazanej muzyki. Płyt nie wolno było przywozić, milicja regularnie przeszukiwała bagaże na lotniskach. – Kiedy przywiozłeś do kraju taki album, traktowali to jako przemyt – wspomina jeden z bohaterów filmu. – Dlatego, gdy znaleźli w twoim bagażu płytę, robili na niej rysy. Mieli takie urządzenie, jakby połączone trzy gwoździe. Wszystko zgodnie z obowiązującą procedurą.
Z czasem fani zaczęli do kopiowania piosenek z radia wykorzystywać uliczne kioski, w których żołnierze nagrywali dźwiękowe pocztówki do bliskich. Początkowo używano zużytych klisz rentgenowskich, zbieranych w szpitalach i klinikach. Specjalna maszyna tłoczyła na nich rowki. Ale sprzedaż nielegalnych nagrań także wiązała się z dużym ryzykiem.
Na klientów i handlarzy organizowane były milicyjne łapanki. Można było wylecieć ze szkoły albo uczelni. W latach 70., w czasie kolejnej odwilży, radzieckie przedsiębiorstwo państwowe „Melodia” wydało kilka nagrań Beatlesów, przedstawiając je jako... ludowe piosenki nieznanego zespołu instrumentalnego. Prawa autorskie zostały kompletnie zignorowane.
Historię beatlemanii w ZSRR i dzisiejszej Rosji opowiada brytyjski dokumentalista Leslie Woodhead, który jako pierwszy w 1962 roku nakręcił kilkuminutowy film o Beatlesach. Po latach pojechał do byłego ZSRR, by wysłuchać opowieści o tym, jak muzyka Lennona, McCartneya, Harrisona i Starra inspirowała przed laty młodych Rosjan. I siała tęsknotę za światem innym niż ten, w którym żyli.
Był 1964 rok, gdy 18-letni Kola Wassen po raz pierwszy usłyszał przeboje czwórki z Liverpoolu. – Moja dusza poszybowała do światła – wspomina. – Czułem, że wzlatuję. Razem z Beatlesami.