Na początku uwaga krytyczna i ostrzeżenie: pierwszy kwadrans najnowszej premiery Teatru TV na Scenie Faktu, według scenariusza Włodzimierza Kuligowskiego, trzeba przeboleć. Ekspozycja jest nudna, schematyczna – to komunistyczny produkcyjniak a rebours. Zaczyna się sekwencjami narad w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Nawet tak dobrzy aktorzy jak Zdzisław Wardejn (pułkownik SB) i Zbigniew Lesień (generał) nie dają rady tchnąć życia w papierowe postaci esbeków.
Nie zachwyca rozwinięcie, gdy Jegliński, grany przez Jana Wieczorkowskiego, stara się stworzyć punkt przerzutowy literatury podziemnej w Dreźnie. Reżyserka Ewa Pytka chciała w jednej kilkuminutowej sekwencji pokazać głupotę enerdowskiej milicji i sowieckich oficerów. Zamiast efektu dramatycznego osiągnęła komiczny.
Napięcie rośnie, gdy w ręce esbeków wpada Kazik (Maciej Zakościelny), kolega i kurier Jeglińskiego. Zaczyna się werbunek. Pułkownik został przez tzw. górę zmotywowany do bezwzględności – jeśli ulokuje agenta w otoczeniu Jeglińskiego, awansuje na generała i może liczyć na wyższą emeryturę. Ten wątek ogląda się z przerażeniem, zwłaszcza w kontekście zaskarżonej ostatnio do Trybunału Konstytucyjnego obniżki emerytur byłych pracowników MSW. Pułkownik się nie patyczkuje: straszy Kazika wywaleniem ze studiów, prześladowaniem rodziny i sąsiadów. Tym, że przekaże go Stasi i KGB, które zakopią jego ciało nie wiadomo gdzie. Najciekawsza godzina spektaklu przypada na szkolenie agenta, ekstremalne próby sprawdzania jego lojalności i cyniczne rozmowy esbeków, którzy wykorzystują ludzkie słabości – zawiść, zazdrość, chęć kariery.
Bohaterem sztuki jest jednak Piotr Jegliński i jego nieugięta postawa, która nie miałaby racji bytu, gdyby nie poświęcenie dziesiątków jego współpracowników w Polsce – więzionych i zastraszanych. I gdyby nie rodzina. Perfidia komunistycznego systemu polegała na tym, że wobec matki kontrwywiad wojskowy stosował takie same metody jak gestapo, gdy była w AK.
Najciekawiej wypada za to wątek Kazika. Nie zdradzając szczegółów jego akcji we Francji, trzeba wspomnieć, że zderzenie ze służbami ma posmak groteski. Metody, po naszej i zachodniej stronie żelaznej kurtyny, były te same – szantaż. Cel francuskich policjantów, wymuszony nienagannymi relacjami Francuzów z reżimem Gierka – podejrzany. Chodziło o biznes, sprzedaż technologii, m. in. bublowatego autobusu „Berliett”. Dodatni bilans w relacjach handlowych był dla Paryża ważniejszy niż kwestia poszanowania praw człowieka. Mówiąc wprost: Piotr Jegliński był niewygodny nie tylko dla SB, ale i dla francuskiej policji.