Wszyscy znamy tę legendę. Po upojnej nocy poślubnej okrutny sułtan, przekonany o niewierności kobiet, zabijał swoje żony. Z tej rzezi ocalała jedynie Szeherezada, która przez 1001 nocy opowiadała bezwzględnemu władcy rozmaite baśnie. A on zaciekawiony, jak skończą się kolejne historie, ciągle odkładał wykonanie wyroku. Tak powstały m.in. „Alibaba i 40 rozbójników”, „Przygody Sindbada Żeglarza”, a także „Cudowna lampa
Alladyna”, z której wyskakiwał potężny i groźny dżin.
Film Paula Michaela Glasera jest współczesną wersją baśni o duchu i Aladynie. Tyle że tytułowy dżin nie wyskakuje z magicznej lampy, ale z zakurzonego magnetofonu i do tego uwielbia rap. W roli Aladyna mamy zaś dwunastoletniego Maksa.
Chłopca często biją starsi i silniejsi koledzy. Matka się nim nie zajmuje, bo pochłania ją romans z nowym narzeczonym. Ojciec odszedł. Pewnego dnia Max, podczas kolejnej ucieczki przed swoimi oprawcami, trafia na teren opuszczonej fabryki. Tam przez przypadek wpada na radiomagnetofon, budząc w ten sposób uśpionego przez stulecia czarodzieja Kazaama. Duch i Max szybko stają się przyjaciółmi. Dzięki chłopcu Kazaam uczy się żyć we współczesnym mieście, a chłopak zyskuje opiekuna, który wspiera go czarami i dobrą radą.
To połączenie kina akcji, dramatu rodzinnego i komedii sytuacyjnej jest zgrabnie nakręconym filmem familijnym. Ma tylko jeden feler w postaci Shaquille’a O’Neala. Zwalisty gwiazdor koszykówki jest królem parkietów, ale przed kamerą rusza się ociężale, gra drętwo. Choć jego postać wymaga luzu i lekkości, zwłaszcza w momencie, gdy Kazaam rozpoczyna karierę rapera.