On, dawny dekonspirator niecnych uciech w pokoju hotelowym Renaty Beger, potem pasjonat małżeńskich sprzeczek państwa Drzewieckich wciąż żył w przeświadczeniu, że istotą polityki jest prawdomówność! Z jego filmu, jak mówi: „Dowiadujemy się, że politycy potrafią kłamać bez mrugnięcia okiem albo wypowiadać słowa, nie licząc się z ich konsekwencjami”. Jak to? Bez mrugnięcia nawet? A kysz mary piekielne! Ja, Tomasz Sekielski przeklinam was w imię prawdy. Premierze Tusk, nie ma żadnej pielęgniarki Ewy, o której pan opowiadał przed kamerami! O czym by tu jeszcze... Wojna w Iraku – patrzcie państwo, jak płaczą matki żołnierzy, których oni wysłali na śmierć! O czym by jeszcze... Panu Zdzisiowi dom zabrali, pan się uspokoi, ja to pokażę milionom osób ku przestrodze!
Zazdroszczę Sekielskiemu. „Przekrojowi” mówi, że nie miałby nic przeciwko nazwaniu go „polskim Michaelem Moore’m”. W „Gazecie Wyborczej” już się trochę „zżyma na takie porównania”, bo przecież on, Sekielski, „ocenę i interpretację pozostawia widzom”. Czy także wtedy, gdy wyrywa wypowiedzi polityków z kontekstu albo puszcza je kilka razy pod rząd? Gdy wykorzystuje nieszczęście ludzi, których synowie zginęli na wojnie i dla kilku marnych kadrów wiezie ich do Kwaśniewskiego?
Zaprawdę, zżymanie się Sekielskiego pełne jest uroku. „Tak wielu z nich nie ma poczucia odpowiedzialności za słowo. Nie myślą w perspektywie lat, tylko dni i bieżących sondaży, więc stać ich na takie słowa jak Ziobry o lekarzach zabójcach”. Ziobro mówił o jednym lekarzu, czyżby Sekielski już się zdążył zarazić nieprawdą? Donald Tusk wspomina we „Władcach...” o esemesach grożących zniszczeniem ministrowi, który nie chciał przyjść do programu „Teraz my”. Wystarczyłoby więc zapytać kilka osób, by odkryć – albo autora pogróżek, albo kłamstwo premiera. Polski Moore nie idzie tą drogą. Czemu? – zapytałby być może, gdyby nie chodziło o niego samego.
Zazdroszczę Sekielskiemu. Dostał forsę na 100 minut filmu, z którego wynika tylko tyle, że nieco schudł i chce teraz kręcić dokumenty ze sobą w roli głównej. „Wcieliłem się w dokumentalistę” – tak brzmi jego pierwsze zdanie we „Władcach...”. Tu jest pies pogrzebany. W dokumentalistę wcielić może się tylko ten, kto nim nie jest.
Ale najbardziej zazdroszczę Sekielskiemu swobody w jego myśleniu o dziennikarstwie. Manipulując nakręcił film o manipulacji. Dzień po emisji „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że pielęgniarka Ewa jednak istnieje. I że Sekielski o tym wiedział. „Gazeta”: „Miał pan oświadczenie pielęgniarki. Czemu nie ma go w filmie?”. Sekielski: „Film dokumentalny to skrót, pewne uogólnienie”. Biorąc pod uwagę, że chciał swoim dziełem „uświadomić ludziom – a może przypomnieć – jak dalece są manipulowani”, swój cel zrealizował w 100 procentach. Uświadomił i przypomniał tak, że boki zrywać.