No i wypadałoby się nie ośmieszać. Jest jednak firma, w której te zasady nie obowiązują. Bo jak inaczej zinterpretować porywający w swej śmieszności wywiad, który ukazał się w ostatni poniedziałek w „Rzeczpospolitej” – z wiceprzewodniczącym rady nadzorczej TVP Ireneuszem Fryszkowskim. Można się naprawdę nieźle ubawić, podziwiając ten slalom gigant między pytaniami.

Czy trzeba dodawać, że na metę wtoczyła się wielka śnieżna kula do złudzenia przypominająca dolne partie bałwana? Dość metafor, czas na dowody. Otóż Fryszkowski podsumowuje dotychczasową działalność p.o. prezesa TVP Piotra Farfała w sposób następujący: „Jest, tak jak mówiłem, kilka drobnych rzeczy programowych, które dla osób ze świata polityki i biznesu walczących z telewizją publiczną dostarczają argumentów, by dalej telewizję atakować”.

Ale dziennikarze męczą Fryszkowskiego pytaniami, które chyba nie są mu na rękę. Piszę „chyba”, bo nie mam pewności, czy dobrze go rozumiem. Co gorsza – czy on sam siebie rozumie. Brak w TVP sondaży przedwyborczych, by nie gnębić Libertasu? „Nie rozumiem, dlaczego ich nie było”. Zdjęcie z anteny programu „Forum”? „Ten program mógłby zostać”. Powrót na wizję Andrzeja Kwiatkowskiego, gwiazdy telewizji Roberta Kwiatkowskiego? „Program jest źle robiony”.

Zawieszenie Wojciecha Cejrowskiego? „Jego wystąpienie w reklamówce jednej partii nie daje wystarczającego uzasadnienia do zdjęcia go z anteny”. Czy to dobrze, że osoby z Biura Zarządu TVP kandydowały w eurowyborach? „Nie powinny”. Krytykuje Farfała, o cokolwiek nie zapytać, ale gdy robią to inni, stają się „walczącymi z telewizją publiczną”. Bo tak w ogóle Farfał ma wielkie zasługi. „Jest jedynym prezesem, który rozpoczął w telewizji restrukturyzację, uruchamiając program dobrowolnych odejść”.

Nie wiem, jak się taki program uruchamia, pewnie jakimś bajeranckim przyciskiem albo wypasionym pokrętłem, ale żałuję, że p.o. prezesa nie chce wzorem Baby-Jagi pokazać na sobie samym, jak takie dobrowolne odejście powinno wyglądać. Co do Fryszkowskiego zaś, najwyraźniej zapatrzył się na klasyka przeczących sobie wypowiedzi. I poszedł krok dalej – jest „za”, a nawet „przeciw”, ale jednak „za”. Ciekawe, ile jeszcze takich rozdartych sosen kryje w sobie leśna głusza na Woronicza.