W tym tygodniu czekają nas ponowne emisje m.in. „Domu”, „Czterdziestolatka”, „Rancza”, „W labiryncie”. Do wyboru mamy przynajmniej trzy strategie odbioru.
Pierwsza – dla tych, którzy chcą zachować dobrą kondycję, wzrok i zdrowie. Wyłączamy telewizor. Pilota odkładamy na półkę, pakujemy walizki i wyjeżdżamy tam, gdzie nie dosięgną nas macki stacji telewizyjnych. Słowem – odpoczywamy, by we wrześniu, gdy każda z telewizji zacznie się chwalić jesienną ramówką, być przygotowanym na nową porcję wrażeń.
Strategia druga – dla ceniących codzienne rytuały. Wówczas wybieramy ulubiony serial, czekamy z niecierpliwością na godzinę emisji, potem siadamy wygodnie w fotelu i po raz kolejny przeżywamy perypetie ulubionych bohaterów. Wariant trzeci przeznaczony jest dla tych, którym niestraszne strzykanie w stawach z powodu godzin spędzonych przed szklanym ekranem. W tym przypadku nie wystarczy śledzić seriale, ale trzeba samemu ułożyć je według klucza. Może nim być historia Polski.
Serialem mapą, prowadzącym nas przez meandry dziejów, są „Przeprowadzki” (2001) Leszka Wosiewicza. Scenarzysta Cezary Harasimowicz wpadł na pomysł scenariusza podczas zmiany miejsca zamieszkania. Wysłuchawszy opowieści mamy o ucieczce ze Lwowa, postanowił opowiedzieć o losach kraju przez pryzmat przeprowadzek i towarzyszących im emocji. W serialu poznajemy więc ród Szczygłów, kierujący firmą transportową, a każdy odcinek koncentruje się wokół przedmiotu, z którym związana jest konkretna data. Na przykład rok 1900 reprezentuje w „Przeprowadzkach” pewien kufer, 1939 – sejf 1 Pułku Szwoleżerów, 1956 – szuflada redaktora gazety, a 1974 – fotel partyjnego towarzysza. I tak aż do początku XXI wieku.
[srodtytul]Szpady i karabiny[/srodtytul]