Człowiek siada przed telewizorem, dostraja w mozole poziom głośności do możliwości własnego narządu, kreseczka po kreseczce sprawdza, czy detonacje pod Bagdadem albo Studziankami nie wypchną mu wszystkich szyb z chałupy. Potem siada wygodnie i oto nagle, jak nie grzmotnie go w bębenki reklama środka przeczyszczającego! Oczy wyłażą z orbit, uszy drżą jak walnięte pałą gongi, strach wyjść zza fotela, za który się spadło. Niestety, odgłosy z żołądka bohaterki reklamy muszą być głośniejsze niż działa Nawarony i nic się nie na to nie poradzi.
Ale do tego już się przyzwyczailiśmy. Gorzej, że wobec rosnącego zobojętnienia widzów na telewizyjny przekaz coraz częściej pojawiają się na małym ekranie jednostki, które robią się głośne same z siebie, i niestety, podobnie jak reklamy, bez uprzedzenia.
Oglądając ostatnio wywiad Justyny Pochanke z Władysławem Bartoszewskim początkowo myślałem, że nagłe ataki decybeli wyrzucanych przez gościa powodowane są jego wiekiem, uniemożliwiającym nader często rozpoznanie własnej głośności. Z drugiej strony niewyobrażalnym wydał mi się fakt, że ktoś, kto miewa niekontrolowane napady krzyku, może pozostawać autorytetem w dziedzinie dyplomacji.
Nie myliłem się: otóż gwałtowne zmiany natężenia głosu są u Bartoszewskiego w pełni kontrolowane. I wcale nie jest tak, że ktoś za specjalną konsoletą, w zależności od tego, czy Bartoszewski mówi rzeczy najsłuszniejsze czy tylko słuszne, przesuwa suwakiem w górę lub w dół. Nic z tych rzeczy. On sam decyduje, kiedy huknąć. W tym wywiadzie potencjometr przekręcił mu się, gdy krzyczał, że każdy kto lekceważy głowę państwa, pluje w lustro. Oczywiście, chodziło o głowę państwa dziś, a nie ogólnie, bo przecież nie przeszkadzały mu drwiny z poprzedniego prezydenta, a i sam wspominał wielokrotnie o „dyplomatołkach”.
Okazało się jednak, że wywód Bartoszewskiego o pluciu, choć głośniejszy niż ostatni album Metalliki, to jeszcze nic. Bo potem wziął się za drugiego Kaczyńskiego. „W 24 pierwszych godzinach żałoby chciało się być prezydentem!!!” – ryknął tak, że słynny fiński chór Wrzeszczących Facetów może się schować. Wyszedłem zza fotela po kwadransie. Żyrandol urwany, telewizor dymi, a za plecami dziura w ścianie wielkości Bartoszewskiego. Czyli jaka, państwa zdaniem? Na odpowiedzi czekam na blogu.