Historia łucznika, który grabił bogatych, by rozdawać zagarnięte łupy biednym, jest na tyle pojemna, że można w nią wpisać niemal dowolne przesłanie. Jednak najczęściej Robin Hood był bohaterem kina przygodowego. Ridley Scott nawiązuje do tej tradycji, a jednocześnie z nią polemizuje. W jego ujęciu Robin to nie jest facet w rajtuzach skaczący z łukiem po drzewach jak kiedyś hollywoodzki gwiazdor Errol Flynn, ale kandydat na przywódcę średniowiecznej Anglii. Jak to możliwe, że rozbójnik aspiruje do roli męża stanu? Scott i jego scenarzysta William Monahan zastosowali prostą sztuczkę fabularną. Ich „Robin Hood" pokazuje, co sprawiło, że legendarny łucznik musiał ukrywać się w lasach Sherwood.
„W naszym filmie pokazujemy dynamikę społeczną północnej części Anglii, rolę baronów oraz sposób, w jaki Anglia była kontrolowana w tamtym czasie. Tak naprawdę koniec naszego filmu to początek tych wszystkich produkcji, które znaliśmy do tej pory" – mówił producent filmu Brian Grazer.
Na twarzy Russella Crowe'a, który gra tytułową rolę, widać zgorzknienie. Jego bohater unurzał ręce we krwi podczas krucjat. Uświadomił sobie, że władcy nie prowadzą poddanych w dobrym kierunku, wikłając ich w lokalne i globalne konflikty. Dlatego przejawia polityczne ambicje. Jest w nim pasja trybuna ludowego połączona z doświadczeniem frontowego żołnierza. „Powstańcie i powstańcie raz jeszcze, aż jagnięta staną się lwami" – nawołuje poddanych angielskiej korony do nieposłuszeństwa wobec władzy bezwzględnie wykorzystującej naród. Choć akcja toczy się w XIII wieku, gdy król Jan Bez Ziemi przymuszony rebelią baronów zgodził się na podpisanie wielkiej karty swobód, jest jasne, że twórcy nawiązują do atmosfery XXI wieku. Robin Hood to wrażliwy społecznie przeciwnik korupcji i władzy centralnej. Gdyby zdjąć z niego średniowieczny kostium, mógłby stać się współczesnym liderem alterglobalistycznych protestów lub rewolucji w krajach Afryki Północnej. I właśnie za swoją buntowniczą postawę płaci wysoką cenę – zostaje wyjęty spod prawa.
Oczywiście, oprócz politycznych zrywów oraz intryg są w „Robin Hoodzie" sceny pojedynków i zażartych bitew. Tyle że nie mają nic wspólnego z kinem płaszcza i szpady. Scott stawia na realizm. Nie każdemu ta wizja przypadnie do gustu. Chwilami nowy Robin Hood bardziej przypomina „Gladiatora" niż legendarnego banitę. Jednak zobaczyć warto.
Robin Hood 20.00 | Canal+ | sobota 22.40 | Canal+ | wtorek