„Gra o tron" to największy serialowy hit ostatnich lat. Kiedy wystartował w USA w 2011 r., w dniu premiery obejrzało go 2 mln widzów, a potem błyskawicznie pojawił się na ekranach telewizorów w prawie 40 krajach. Pierwszy odcinek czwartego sezonu Amerykanie obejrzą w niedzielę, 6 kwietnia, do Polski zawita dzień później.
Nowy sezon zaczyna się tak, że niekoniecznie trzeba znać przebieg wcześniejszych zdarzeń, by zorientować się w akcji. Już po kilku minutach wiadomo, że toczy się naprawdę krwawa i ostra gra o tron Siedmiu Królestw na kontynencie Westeros, który obecnie zajmują Lannisterowie. Po kolei na ekranie pojawiają się przedstawiciele tego rodu – przede wszystkim kostyczny i surowy ojciec Tywin, potem zaś jego dzieci: podstępna corka Cersei oraz jej brat Jaime. Krótka scena rozgrywająca się między nimi pozwala też zrozumieć, że łączy ich kazirodczy związek, szczegółowo przedstawiony w poprzednich sezonach.
Jest też oczywiście młodszy syn Tywina, karzeł Tyrion, który wyrósł na głównego bohatera serialu. Peter Dinklage gra go bowiem brawurowo, pokazując, że podłość i wyrachowanie może w człowieku mieszać się z uczciwością i honorem. A kolejnym Lannisterem jest obecny król — zimny, cyniczny i okrutny nastolatek Joffrey.
Żeby fani serialu nie byli znużeni tym wprowadzaniem dobrze znanych bohaterów, niemal od pierwszych minut pojawia się postać zupełnie nowa, książę Dorne. Ma on powody, by nienawidzić Lannisterów. I zapewne w kolejnych odcinkach włączy się do gry o tron, tym bardziej, że w trzecim sezonie wyginęli niemal wszyscy przedstawiciele rodu Starków, który najostrzej walczył z Lannisterami. W odwodzie jest też wciąż piękna Daenerys, córka poprzedniego władcy Siedmiu Królestw, która z trzema smokami oraz pozyskaną armią wraca z wygnania do ojczyzny.