[b]"Rz": Pamięta pani swój pierwszy teatr? [/b]
[b]Barbara Krafftówna:[/b] Zaczynałam w moim własnym, teatrze wyobraźni. Ponieważ miałam do dyspozycji szafę mamy, przeistaczałam się zazwyczaj w osobę dorosłą. Nakładałam na siebie jakieś halki, falbany, elementy sukien balowych, pojawiało się jakieś pióro, kapelusz.
Wszystko wyglądało dość surrealistycznie i barwnie. I było jedyne, niepowtarzalne, bo wyobraźnia pracowała bardzo intensywnie. Pomysły teatralne bywały odważne. Na przykład tańczyłam na parapecie weneckiego okna, zakładając się z koleżankami, ilu widzów stanie na ulicy na ten widok. Pamiętam jeden z pierwszych spektakli tego teatru, kiedy z koronkowym parasolem niczym ze spadochronem skakałam z wielkiej szafy na otomanę. Na szczęście sprężyny wytrzymały.
[b]Podobny temperament wykazała pani w roli Zerzabelli w "Paradach" Potockiego. Spektakl przeszedł do historii powojennego teatru i pokazywany był m.in w paryskim Teatrze Narodów.[/b]
Fantazji i temperamentu nigdy mi nie brakowało, ale aktorskie ostrogi otrzymałam dzięki wspaniałemu człowiekowi teatru, jakim był Iwo Gall. W czasie okupacji chodziłam do jego konspiracyjnego Studia Dramatu, a potem kontynuowałam zajęcia w Krakowie. Tam przeszłam lekcje aktorstwa i pantomimy, zaczęłam rozumieć własne ciało i uczyłam się nim operować.