Nie przekonują mnie rekomendacje w stylu: spektakl był hitem na Zachodzie. Zbyt często zdarzało się bowiem, że polskie gusty są inne albo że reżyserzy lub aktorzy nie bardzo podołali zadaniu.
W przypadku „Konstelacji” na szczęście tak nie jest. Świetnie napisany przebój West Endu ma wszelkie atuty, by okazać się hitem także nad Wisłą. Brytyjski dramatopisarz Nick Payne mimo stosunkowo młodego wieku (28 lat) jest twórcą ponad dziesięciu utworów z powodzeniem wystawianych na brytyjskich scenach.
Niezwykłość „Konstelacji” polega na tym, że temat tej sztuki mógłby posłużyć co najmniej kilku opowieściom. Jesteśmy oto świadkami romansu pszczelarza z panią kosmolog kwantową. Payne, nie odmawiając prawa do miłości przedstawicielom tak odmiennych światów, ukazuje różne warianty zachowań i ich ewentualne następstwa.
Błyskotliwe, czasem dość ekscentryczne dialogi wymagają wielkiej dyscypliny od aktorów i precyzyjnej reżyserii. I tak jest w Polonii. Grzegorz Małecki jako Roland prezentuje aktorstwo najwyższej próby. Zwrócił uwagę już jako Gustaw Konrad w dyplomowych „Dziadach”, potem potwierdzał talent w spektaklach Jarockiego. Egzaminem dojrzałości był „W mrocznym, mrocznym domu”. W „Konstelacjach” przekonał, że w teatrze ma słuch absolutny. Z zakompleksionego sprzedawcy miodu przeradza się w perwersyjnego kochanka, by następnie zagrać faceta, któremu świat legnie w gruzach.
Świetnie radzi sobie z rolą Marianne Maria Seweryn. Z panienki z pretensjami, chłodnej pani naukowiec potrafi przeobrazić się w kobietę pragnącą miłości.