Wyspiański unowocześniony czy udziwniony?

„Wesele" w interpretacji Cudzoziemca. Premierę przygotował w Krakowie Węgier Geza Bodalay. Recenzenci „Rz" oceniają, czy potrafił oryginalnie odczytać nasz narodowy dramat sprzed 100 lat, czy też niewiele zrozumiał z tego, co nurtowało polskiego poetę

Publikacja: 20.01.2008 17:01

Wyspiański unowocześniony czy udziwniony?

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Dyrektor Teatru Słowackiego w Krakowie pozwolił sobie na pewien szalony eksperyment. Chcąc odświeżyć spojrzenie na "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, powierzył jego realizację jednemu z najciekawszych reżyserów węgierskich Gyorgio Bodolayowi.

Wizja Bodolaya przyciąga uwagę oryginalnością i konsekwencją, wprowadza pewną świeżość i dystans, na co nie zdecydował się żaden Polak.

Kluczowym mottem wydają się tu słowa Pana Młodego: My jeno znamy połowę o sobie, Resztę nie". Trudno spotkać polskiego reżysera, który tak konsekwentnie ukazałby rozdźwięk między naszymi "snami o potędze" a "skrzeczącą pospolitością" jak to uczynił Bodolay. Myślę, że Węgier patrzył na utwór Wyspiańskiego poprzez twórczość Mrożka, a czasem także Gombrowicza. Rzecz jest klarowna i bardzo współczesna. Dzieje się nie w bronowickiej chacie, lecz we współczesnym pomieszczeniu nafaszerowanym współczesną techniką. Czepiec w modnym garniturze, oglądając na plazmowym ekranie reportaż z Chin, pyta: "Cóż tam panie w polityce? Chińczyki trzymają się mocno?!". Nad salą, w której rozgrywa się akcja "Wesela", znajduje się strych, a właściwie rupieciarnia narodowych mitów. Jest tam stare działo, kilka szkieletów a także namalowany przez Matejkę portret Wernyhory. To właśnie stamtąd przybywają Postacie Dramatu. Mówią słowa pełne patosu, przypominają o powinnościach. Jednak nikt z biesiadników nie jest w stanie nawiązać z nimi dialogu. Wobec widm przeszłości współcześni czują się po prostu bezradni.

Osoby "Wesela" w tej inscenizacji mocno stąpają po ziemi. Poeta patrzy pożądliwie na kobiety, a w scenie z piękną Panną Młodą, szukając zakładki pod jej sercem, myśli o jej urodzie, a nie o Polsce.

To "Wesele" jest lustrem, w którym warto się przejrzeć, mimo że na naszym wizerunku pojawią się rysy.

Najbardziej polski z narodowych dramatów, wystawiany w miejscu głośnej prapremiery, na dodatek przez Węgra – wszystko razem godne żywego zainteresowania. Jednak inscenizacyjny pomysł Gezy Bodalaya, żeby bohaterów z przełomu poprzednich wieków przenieść do bliskiej nam współczesności, nie wniósł do dzieła Stanisława Wyspiańskiego nic odkrywczego. Poprawna reżyseria ani przyzwoite role nie zmienią faktu, że widz, który spodziewał się nowego odczytania „Wesela", musiał obejść się smakiem.

Przedstawienie Węgra ma momenty zaskakującej adaptacyjnej nieporadności, czego jaskrawym przykładem są chłopi w garniturach i z kosami na sztorc. Wygląda to nie tylko anachronicznie, ale i niezamierzenie groteskowo. Jeśli już ma być współcześnie, to Czepiec i jego ludzie powinni wtargnąć uzbrojeni np. w piły mechaniczne. Byłoby równie głupio, lecz przynajmniej lepiej charakteryzowało nasze czasy.

Koncept przeniesienia akcji w czasy o 100 lat późniejsze dawał reżyserowi możliwości, których dziwnie nie wykorzystał. Jeśli nawet bronowicka chata może przypominać hangar – o zimnym, odhumanizowanym, za to modnym wnętrzu rezydencji dzisiejszych nuworyszów – to jeszcze nie powód, żeby na ustawionym na fortepianie gigantycznym ekranie plazmowego telewizora pokazywać w kółko te same walcujące pary Chińczyków.

Skoro Bodolay jednak zdecydował się wprowadzić na scenę tak przykuwające uwagę medium, to powinien dać mu pełniej przemówić. Zwłaszcza że kompletnie nie miał pomysłu na postaci widmowe, których pojawienie się na telewizyjnym ekranie, albo i zejście z niego, tłumaczyłoby się zdecydowanie lepiej niż ich parady w pełnym świetle od strony… widowni, jak wymyślił reżyser. Zadziwia mnie też nieodmiennie podawanie Stanisława Radwana jako autora muzyki, choć nie dał ani jednej własnej nuty.

Dyrektor Teatru Słowackiego w Krakowie pozwolił sobie na pewien szalony eksperyment. Chcąc odświeżyć spojrzenie na "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, powierzył jego realizację jednemu z najciekawszych reżyserów węgierskich Gyorgio Bodolayowi.

Wizja Bodolaya przyciąga uwagę oryginalnością i konsekwencją, wprowadza pewną świeżość i dystans, na co nie zdecydował się żaden Polak.

Pozostało 90% artykułu
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie