Nie pojmuję, co tak doświadczonego reżysera jak Robert Gliński, mogło urzec w sztuce George’a F. Walkera. Nie widzę też powodu, by przejmować się głupotą kelnerki Loretty (Paulina Holtz), która manifestuje prawo do dysponowania ciałem. Skoro zamierza kupczyć wdziękami, to w czym problem? Na przeszkodzie staje jednak dwóch przygodnie poznanych mężczyzn. Każdy będzie usiłował wykorzystać urodę bohaterki dla własnych korzyści. Dave (Łukasz Simlat) liczy, że zjawiając się z seksowną dziewczyną na kolacji u szefa, zaimponuje mu i otrzyma awans.

Michael (Adam Woronowicz) okaże się naganiaczem tancerek topless, stawiającym pierwsze kroki w branży porno. Obaj są żałośni i nieudaczni, więc Loretta szybko porozstawia ich po kątach i ujmie sprawy w swoje ręce.

Niedojrzałość emocjonalną całej trójki obserwuje z boku młoda rosyjska emigrantka (Eliza Borowska). Niewiele z ich wyzwolonego życia pojmuje, jakkolwiek bez skrupułów opowiada im o swoim ojcu, emerytowanym KGB-iście – obecnie właścicielu motelu, gdzie właśnie zamieszkała Loretta. Kiedy akcja sama już zapomni, dokąd zmierza, tatuś KGB-ista dostanie ataku apopleksji i taktownie wyzionie ducha. W samą porę, by jego latorośl mogła zasypać Lorettę wydobytymi z sejfu plikami studolarówek. Szkoda wysiłku niezłych aktorów do uwierzytelniania podobnej tandety. Mogli być jedynie usatysfakcjonowani tym, że przy scenach rozbieranych – do zdjęć porno – widzowie mieli ubaw po pachy. Nie wiem tylko, czy takie było reżyserskie założenie.

Na mnie ten rodzaj scenicznych żartów działa przygnębiająco.

George F. Walker „Loretta”, reżyseria Robert Gliński, scenografia Agnieszka Zawadowska, Teatr Powszechny