Najchętniej poleciłbym państwu drugi akt rozpoczęty rozmową Samozwańca z Pimenem, kiedy dochodzi do głosu świetny Władysław Kowalski w roli zakłamanego i skorumpowanego popa. Niestety, spektakl grany jest bez przerwy i pierwszą godzinę trzeba odpokutować z nadzieją, że będzie lepiej. Niepozbawioną podstaw.
Grzechem głównym Moguczija, który reżyserował już “Godunowa” w petersburskim Teatrze Maryjskim, jest to, że nie poradził sobie z nadmiarem konwencji, choć ich łączenie stanowi podobno jego specjalność. Zrobiło się zamieszanie na pograniczu dramatu Puszkina, opery Musorgskiego i teatru eksperymentalnego z laleczkami a la Hasior, kostiumami z Kantora, z beczkami na ropę.
To podstawowe tworzywo współczesnej scenografii i główny rekwizyt bezpardonowej walki o władzę. Po beczkach skacze carewicz Dymitr, gdy ucieka przed siepaczami w czarnych płaszczach i kapeluszach. Beczki stanowią budulec kremlowskiego pałacu z zegarem na szczycie.
Podczas walki wręcz ciężką beczką rzuca w Godunowa (Adam Ferency) Szujski (Krzysztof Majchrzak). W złotych beczkach-mównicach stoją bojarzy w Dumie. Dają koncert śpiewu starocerkiewnego i uległości, gdy dyryguje nimi nowy car. Także konfesjonał Pimena jest wycięty z beczki. Beczki, która stanowi aluzję do wojen o ropę.
Spektakl jest na pewno czytelną metaforą, jednak w pierwszej godzinie zabrakło żywej teatralnej treści. Ma swoim rozmachem wciskać widza w fotel – a oglądamy wiele hałasu o nic. Sześć płaczek przemierza scenę niczym zwielokrotniona Matka Courage z Brechta, ale zamiast porażającego songu o wojnie dostajemy przyśpiewkę “Nie dałam mu, bo się bojałam”. Aktorki nie wiedzą, co grać, podobnie jak dwuosobowa ludowa orkiestra i carski dwór kręcący się wokół gigantycznych kremlowskich schodów. Wszystko jest dęte, koturnowe, plakatowe. Nawet farba udająca ropę, którą Pimen maluje na głowie Ferencego znak krzyża, oddając władzę Godunowowi, chociaż wszyscy wiedzą, że jest mordercą.