Agnieszka Osiecka napisała „Białą bluzkę” tuż po stanie wojennym. To było duże opowiadanie w formie listów. Bohaterka Elżbieta uwikłana w nieszczęśliwą miłość i niedole ponurej rzeczywistości była mieszaniną szaleństwa, humoru i tragizmu.
Przez niektórych mogła być odbierana jako niedojrzała emocjonalnie, przez innych – jako istota o niezwykłej wrażliwości i wyobraźni, która czuła się bezbronna wobec bezdusznych przepisów niczym Józef K. w „Procesie” Kafki.
Do adaptacji tego tekstu przymierzało się kilka reżyserek. Najbardziej wytrwała okazała się Magda Umer, która w 1987 roku przygotowała premierę z Krystyną Jandą. Monodram pokazany na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu stał się wydarzeniem.
W ciągu następnych lat Janda zjeździła z „Białą bluzką” niemal całą Polskę. Powodzenie spektaklu, jego liczne fankluby zaskoczyły samą Osiecką. Dziewczyny i kobiety w różnym wieku identyfikowały się z główną bohaterką. Świetnie rozumiały jej nieszczęśliwą miłość i bezradność wobec rzeczywistości.
Powrót do legendy zawsze niesie ryzyko. Andrzej Strzelecki próbował po latach reaktywować swoje widowisko „Złe zachowanie” – niestety, bez rezultatu. Z reanimacją „Białej bluzki” na szczęście jest inaczej. Nową wersję, której premiera odbyła się w stołecznym Och-Teatrze, nie ogląda się jak wykopaliska sprzed lat. „Biała bluzka” w 2010 roku, również wyreżyserowana przez Magdę Umer, stała się uniwersalną opowieścią o życiowych outsiderach. Jednostkach wrażliwych, odtrącanych na margines życia, zagubionych w świecie przepisów i sztucznych konwenansów.