?Nie ma drugiego baletu, który cieszyłby się takim zainteresowaniem. W ciągu ostatniego półwiecza stworzono ponad 200 różnych wersji: dla wielkich zespołów i dla jednego tancerza. Tylko na polskich scenach mamy pięć „Świąt wiosny" – od zrekonstruowanej prapremiery z 1913 r. Wacława Niżyńskiego (Opera Narodowa) po brutalny spektakl Izadory Weiss, jakby tańczony na dzisiejszej ulicy (Bałtycki Teatr Tańca).
Teraz powstało szóste „Święto wiosny" – w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Przygotował je niemiecki choreograf Paul Julius. Spektakl uświadamia, jak bardzo zmienił się nasz stosunek do tego utworu, bo przecież prapremiera „Święta wiosny" stała się jednym z największych skandali w dziejach sztuki.
Kakofonia dźwięków
29 maja 1913 r. w Paryżu, na widowni ?Theatre des Champs-Elysées, doszło do kłótni i bójek. Eleganckim damom wyzywano od dziwek, siłę argumentów wzmacniały parasole i laski. Pośród krzyków tancerze ledwo słyszeli orkiestrę, przerażona odtwórczyni głównej roli uciekła ze sceny, ale Niżyński zmusił ją, by dokończyła spektakl.
Złośliwi mówili, że awanturę podsycał szef Baletów Rosyjskich Sergiusz Diagilew, bo ten genialny menedżer wiedział, że nic tak nie wzmacnia zainteresowania sztuką jak efektowny skandal. Zasada ta dziś jest często stosowana, wtedy sięgano po nią rzadko. I chyba nie w tym przypadku, „Święto wiosny" było po prostu zbyt wielkim wyzwaniem dla publiczności.