Polski rząd chce pomóc osobom, które współpracowały z polskim wojskiem w różnych częściach świata: tłumaczom, biznesmenom i oczywiście agentom. Głównie chodzi o Irakijczyków i Afgańczyków. – Ten program jest uzasadniony ze względów moralnych, bo dzięki tym ludziom nasi żołnierze byli bezpieczniejsi lub działali sprawniej i jesteśmy im coś winni. A także ze względów politycznych, bo warto utrzymywać dobre kontakty z tymi, którzy już raz nas nie zawiedli – mówi „Rz” minister obrony Bogdan Klich, który w piątek zakończył prace nad projektem.
Współpracownik naszej armii będzie miał do wyboru jedną z trzech form pomocy. Pierwsza to jednorazowa zapomoga w wysokości do 40 tysięcy dolarów. Druga to zapomoga i pomoc w osiedleniu się w jednym z krajów regionu zaprzyjaźnionych z Polską. Trzecia umożliwia przeprowadzkę z rodziną do Polski – choć wtedy bez zastrzyku finansowego. By nie zrujnować budżetu, urzędnicy chcą wprowadzić limity. Na pierwszą formę pomocy mogłoby więc liczyć 60 osób.
40 tys. dolarów może dostać jednorazowo współpracownik naszej armii, który pomagał Polakom w Iraku lub Afganistanie
Na drugą maksymalnie 150 osób i tyle samo na przeprowadzkę do Polski. Ostatnia opcja jest najbardziej popularna. – Tylko w Iraku jest nią zainteresowanych 39 osób. Oczywiście wraz z rodzinami, więc trzeba tę liczbę przemnożyć średnio przez pięć. Gdyby wszyscy przyjechali, tylko w Iraku wyczerpałby się cały limit. Ale nie wszyscy automatycznie dostaną zgodę na przyjazd – wyjaśnia „Rz” Klich.
O tym, kto mógłby się osiedlić w Polsce, ma decydować specjalna komisja. Chętni muszą udowodnić, że oni lub ich rodziny są w niebezpieczeństwie. Zostaną też sprawdzeni przez wszystkie polskie służby – dwie wojskowe i dwie cywilne. Przeciwnikiem określania limitów osób uprawnionych do otrzymania pomocy jest Aleksander Szczygło, były szef MON i poseł PiS. – Powinno się pomóc wszystkim, którzy przysłużyli się naszej armii i którzy czują się zagrożeni – mówi „Rz”.