- Chcę decydować o tym, co się dzieje w Polsce, bo w perspektywie kilku najbliższych lat rozważam powrót i zależy mi, aby wrócić do jak najlepszego kraju – mówi Halina Dobromirska mieszkająca w Londynie.
Na wybory prezydenckie przyszła zdecydowana. Udział w nich jest dla niej nie tylko obywatelskim obowiązkiem, ale również wyznacznikiem tego, czy i kiedy wróci do kraju. Część głosujących Polaków, którzy w Wielkiej Brytanii postanowili osiedlić się na stałe, podkreślała, że do urn idzie, by zapewnić lepszą przyszłość tym, których w Polsce zostawili. – To jedyny moment, w którym my, obywatele, mamy tak naprawdę coś do powiedzenia w sprawach naszego kraju, i dziś każdy głos ma duże znaczenie – podkreślał Aleksander Ciejka, który na Wyspach głosował już po raz drugi.
I dodawał: – Boleję nad tym, że wielu moich znajomych świadomie zrezygnowało z udziału w wyborach, bo zamienili już swój polski paszport na brytyjski.
Byli też tacy Polacy, których zaangażowanie w wybory prezydenckie nie ograniczyło się do oddania głosu. Przed Ambasadą RP w Londynie, tuż przy wejściu do lokalu wyborczego, pikietowali przeciwnicy Platformy Obywatelskiej. Wywiesili dwa transparenty: "POwódź kłamstwa" oraz "Po co nam to: bajki Donka, kultura Palikota, dowcipy Bronka".
Jako że działo się to poza terenem ambasady, polscy dyplomaci nie mogli zareagować. - Ambasada ma wpływ jedynie na to, co się dzieje na terenie placówki. To, co się dzieje na zewnątrz budynku, podlega prawu miejscowemu – tłumaczył Robert Szaniawski, rzecznik Ambasady RP w Londynie.