– Może pan liczyć na mą przyjaźń, prezydencie Santos – zapewnił we wtorek lewicowy lider Wenezueli Hugo Chavez zaprzysiężonego kilka dni temu prawicowego przywódcę Kolumbii. Spotkali się w kolumbijskim mieście portowym Santa Marta nad Morzem Karaibskim. W domu, w którym 180 lat temu zakończył żywot Simon Bolivar, wyzwoliciel obu krajów.
– Proszę Boga i wyzwoliciela, by natchnęli prezydenta Chaveza i mnie, abyśmy podjęli jak najbardziej słuszne decyzje dla dobra naszych narodów – mówił po wylądowaniu w Santa Marta Juan Manuel Santos.
Godzinę później, w orszaku ocenianym przez media na 100 osób, na miejsce spotkania dotarł Chavez. Ubrany w bluzę od dresu w kolorach wenezuelskiej flagi, z trzema czerwonymi różami dla szefowej kolumbijskiej dyplomacji Marii Angeli Holguin.
Rozmawiali trzy godziny, po czym ogłosili wznowienie stosunków dyplomatycznych i wymiany handlowej. – Prezydent Chavez zapewnił mnie, że nie pozwoli na obecność kolumbijskich ugrupowań zbrojnych na jego terenie – cieszył się Santos.
22 lipca Chavez kazał zamknąć ambasadę Wenezueli w Bogocie i wyrzucił ambasadora Kolumbii z Caracas. Poszło o skargę wniesioną do Organizacji Państw Amerykańskich przez odchodzącego prezydenta Kolumbii Alvara Uribe. Dołączone do niej zdjęcia, nagrania wideo i dokumenty udowadniały, że na terytorium sąsiada stacjonuje 1500 partyzantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii i Armii Wyzwolenia Narodowego.