Pierwszy raz w Parlamencie Europejskim zdecydowano się powielić pomysł z amerykańskiego Kongresu, gdzie prezydent USA co roku wygłasza orędzie o stanie państwa będące jednocześnie prezentacją jego planów. Wbrew obawom sala była prawie pełna: przybyło około 600 spośród 736 eurodeputowanych. Być może tak wysoką frekwencję władze PE osiągnęły, strasząc posłów karami finansowymi.– Recepcjonista w hotelu pytał mnie, co się dzieje, że wszyscy eurodeputowani zamawiają taksówki na 8.30 – opowiadał jeden z urzędników PE, który nocował w strasburskim hotelu Hilton. Zwykle europosłowie nie spieszą się tak bardzo na debaty plenarne. Wystarczy, by dotarli w południe, gdy odbywają się głosowania – za nieobecność grozi utrata poselskiej diety.
Barroso unikał podniosłego tonu. Mówił o tym, jak Unia wyszła obronną ręką z kryzysu finansowego dzięki solidarności i wspólnym działaniom. Przedstawił listę planów Komisji Europejskiej, dotyczących przede wszystkim gospodarki, na najbliższy rok, . Zapowiedział debatę nad przyszłym unijnym budżetem. – Potrzebujemy uczciwej dyskusji na ten temat, bez żadnych tabu – podkreślił.
Wyraźny aplauz był raz, gdy Barroso odniósł się do wydarzeń we Francji i deportacji ludności romskiej do Bułgarii i Rumunii. Szef Komisji Europejskiej dotychczas znany był raczej z łagodnego stosunku do francuskich prób łamania unijnego prawa. Tym razem powiedział wyraźnie: – Prawa podstawowe obowiązują w każdym państwie UE. Nie można budzić demonów przeszłości – stwierdził. Ale na wszelki wypadek nie wymienił z nazwy kraju, który krytykował.
Mniej ostrożni byli szefowie grup politycznych wypowiadający się bardzo krytycznie o akcji forsowanej przez prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Wprost nie skrytykował go tylko Francuz Joseph Daul, szef chadeków, partyjny podwładny prezydenta Francji. Ale już inni nie mieli oporów. – Nie można pozwolić na to, by na skutek presji wewnętrznej rząd rozpoczynał polowanie na czarownice – mówił Martin Schulz, szef socjalistów. Jego zastępca Johannes Swoboda nazwał reakcję Komisji Europejskiej skandaliczną. Do dziś bowiem Bruksela unika jednoznacznej oceny wydarzeń we Francji, mimo że eksperci są jednomyślni: Paryż narusza unijną dyrektywę o swobodzie przepływu osób.
Daniel Cohn Bendit, przywódca Zielonych, nazwał przypadek francuski testem dla traktatu lizbońskiego i zawartej w nim Karty praw podstawowych. – Już Albert Camus mówił, że demokracja to obrona mniejszości. Proszę powiedzieć głośno i wyraźnie, że Francja łamie prawa podstawowe – apelował. Krytyczną opinię, choć bez wymieniania Francji z nazwy, wygłosił też Michał Kamiński, szef frakcji konserwatywnej w PE. – Nie może być akceptacji dla tego, by jakiś rząd w Europie dla celów wewnętrznych próbował podpalać beczkę z prochem, jaką w Europie był nacjonalizm i szowinizm – powiedział eurodeputowany PiS.