Katalońscy nacjonaliści konsekwentnie walczą w swym regionie ze wszystkim, co kojarzy się z Hiszpanią. Na pierwszy ogień poszedł język. Dyrektorów szkół zobligowano do pilnowania, by lekcje odbywały się w języku katalońskim. Nieprzypadkowo też właśnie w tym regionie parlament przegłosował zakaz korridy (wejdzie w życie 1 stycznia 2012). Teraz nacjonalizm wkracza do kuchni i sklepów z pamiątkami.

Dziennik „ABC” informuje, że na ostatnim posiedzeniu przed niedzielnymi wyborami w regionie lokalny rząd wydał kolejny dekret, którego celem jest wykazanie, że Katalonia ma własną tożsamość i nie musi czerpać z dziedzictwa innych regionów. Dekret dotyczy turystyki. Odwiedzający Katalonię przybysz na każdym kroku ma sobie uświadamiać, że różni się ona od reszty Hiszpanii. Poczynając od śniadania w hotelowej restauracji, na które dostanie typowe miejscowe przysmaki, jak fuet (bat) – ręcznie wyrabiana cienka kiełbasa wieprzowa z zapleśniałą skórką – czy serwowany w całej Hiszpanii, ale wymyślony w Katalonii w czasach biedy, chleb pokropiony oliwą, natarty czosnkiem i świeżym pomidorem.

Bez „pa amb tomaquet” i fueta najbardziej luksusowy hotel nie dostanie czterech (lub więcej) gwiazdek. Turysta nie może też opuścić Katalonii z plastikowym byczkiem czy laleczką w stroju flamenco. Ma kupić miniaturkę jednej z budowli Gaudiego albo zamku z ludzi (konstrukcja ze stojących sobie na ramionach osób).