W czasie gdy Polska i inne nowe kraje członkowskie UE mają kłopoty z przebiciem się do unijnej dyplomacji, jej szeregi opuszczają kolejni niezadowoleni urzędnicy. Jak twierdzi brukselski portal EUobserver, w tworzonej od niemal dwóch lat Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ) wciąż nie wiadomo, kto i za co odpowiada.
„Całkowity bałagan, koszmar, chaos" – mówi anonimowo jeden z dyrektorów. Urzędnicy skarżą się, że w niektórych ambasadach nie ma połączeń internetowych pozwalających na wysyłanie poufnej korespondencji. Część pracowników ma z opóźnieniem otrzymywać zwrot kosztów podróży czy opłat za szkoły dla ich dzieci. Uderza to zwłaszcza w mniej zarabiających urzędników niższego szczebla i zniechęca ich do wyjeżdżania na placówki.
Według unijnego portalu z tego powodu z pracy zrezygnowało 60 osób. Chociaż to mniej niż 4 procent z 1500 osób zatrudnionych już w unijnej dyplomacji, taka liczba niezadowolonych w firmach komercyjnych uruchomiłaby dzwonki alarmowe.
– Artykuł oparty na anonimowych źródłach nie przedstawia żadnych dowodów, że ktokolwiek odszedł z pracy z powodu złych warunków – odpiera zarzuty Michael Mann, rzecznik kierującej unijną dyplomacją Catherine Ashton.
– Odejścia są faktem. To, jakie są ich przyczyny i czy ich skala powinna być powodem do niepokoju, jest kwestią interpretacji. Do Parlamentu Europejskiego docierają informacje o różnych problemach. Nie chodzi o warunki materialne, a raczej o organizację pracy wynikającą z docierania się nowej struktury – mówi „Rz" eurodeputowany PO Jacek Saryusz-Wolski.