Rezygnacja prezydenta Jemenu jest efektem wielotygodniowych negocjacji, które wcześniej kilkakrotnie zrywał. Tym razem Saleh, naciskany głównie przez Arabię Saudyjską, zgodził się w końcu oddać władzę. Zgodnie z podpisanym w Rijadzie porozumieniem ma 30 dni na przekazanie swoich obowiązków wiceprezydentowi Abd ar-Rabiemu Mansurowi al-Hadiemu, a ten z kolei ma w ciągu dwóch lat rozpisać wybory prezydenckie i parlamentarne oraz we współpracy z rządem jedności narodowej przygotować projekt nowej konstytucji.

Celem porozumienia, nad  którym pracowała Rada Współpracy Zatoki Perskiej wspólnie z amerykańską administracją, jest zakończenie trwających od 10 miesięcy protestów antyrządowych, w których zginęło już kilkaset osób i które grożą rozpadem kraju. Uczestniczący w podpisaniu porozumienia saudyjski król Abdullah powiedział, że otwiera ono nowy rozdział w historii Jemenu.

Z opinią tą nie zgadza się profesor Dawid Bukaj, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z uniwersytetu w Hajfie.

– Saleh jest czwartym przywódcą, który traci władzę w wyniku arabskiej wiosny. Ani w Egipcie, ani w Libii, ani nawet w Tunezji nie było żadnego „otwarcia nowego rozdziału" – mówi „Rz" Bukaj. – W Jemenie będzie tak samo. Dojdzie do walk plemiennych, na których skorzystają islamiści i al Kaida. Jeśli ktokolwiek spodziewa się demokratyzacji Jemenu, srodze się zawiedzie. Odejdzie Saleh, ale wszystkie choroby, które toczą Jemen – bieda, radykalizm, waśnie plemienne, terroryzm – pozostaną.

Rządzący krajem już 33 lata Saleh w zamian za zgodę na odejście zapewnił sobie i swoim najbliższym współpracownikom nietykalność. Jak poinformował sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun, jemeński prezydent ma po podpisaniu porozumienia polecieć do Nowego Jorku na leczenie.