Od czasu obalenia reżimu talibów Afgańczycy jeszcze nigdy nie wydawali się tak zjednoczeni przeciwko zachodnim wojskom. Pasztuni, Tadżycy i Uzbecy, którzy do tej pory walczyli o wpływy i spierali się o wizję przyszłego państwa, teraz za głównego wroga uznali Amerykanów i ich sojuszników. Problemy mają też cywile z Zachodu.
Odnalezienie tydzień temu egzemplarzy Koranu w bazie Bagram w dole ze spalonymi śmieciami postawiło kraj na krawędzi rewolty. Nie pomogły przeprosiny prezydenta USA Baracka Obamy. Dzień w dzień w pobliżu baz wojskowych dochodzi do gwałtownych protestów i zamachów.
– Incydent ze spaleniem Koranu oburzył Afgańczyków, którzy są bardzo wyczuleni na punkcie religii. Do tej pory 30 do 40 procent mieszkańców było przeciwnych zachodniej obecności, ale teraz może ich być więcej. A ekstremiści, którzy walczą z obcymi wojskami, mają teraz doskonały pretekst do ataków – mówi „Rz" Nurullah Nawayi z National Centre for Policy Research w Kabulu.
Zatruta żywność
W poniedziałek przed lotniskiem w Dżalalabadzie, na terenie którego znajduje się baza wojsk USA i NATO, eksplodował samochód pułapka. Zginęło dziewięć osób, głównie cywilów. Do ataku, który miał być zemstą za profanację Koranu, przyznali się talibowie. Dzień wcześniej w mieście Imam Sahib w prowincji Kunduz w stronę wojskowego posterunku poleciał granat, który ranił sześciu Amerykanów. Talibowie twierdzą też, że zwerbowany przez nich kucharz zgładził kilku obcokrajowców, zatruwając jedzenie w jednej z baz wojskowych we wschodnim Afganistanie. Dowództwo koalicji przyznaje, że znaleziono ślady środka dezynfekującego w żywności, ale nikt nie ucierpiał.
Najpoważniejsze konsekwencje może mieć jednak zabicie w czwartek przez Afgańczyka w mundurze dwóch Amerykanów w doskonale strzeżonej siedzibie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Kabulu. Podważyło to resztki zaufania do afgańskich sił bezpieczeństwa, bo napastnik musiał być zaliczony do grona osób o najwyższym stopniu zaufania.
Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy rozpoczęli wycofywanie cywilnych doradców pracujących w afgańskich ministerstwach i zajmujących się odbudową kraju. W piątek Niemcy podjęli też decyzję o
zamknięciu na kilka tygodni przed planowanym terminem swojej bazy w Talokan w północnym Afganistanie. Dowództwo uznało, że 50 żołnierzy nie jest w stanie się obronić, jeśli coraz gwałtowniejsze protesty zamienią się w szturm na placówkę położoną w centrum 200-tysięcznego miasta.
Jeszcze przed wybuchem fali demonstracji wcześniejsze wycofanie wojsk z Afganistanu zapowiedział ubiegający się o reelekcję prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Była to reakcja na śmierć czterech Francuzów zabitych przez afgańskiego rekruta, rozwścieczonego filmem na którym amerykańscy marines oddają mocz na ciała talibów.
– Skala protestów i wrogości może mieć wpływ na decyzje dotyczące dalszej obecności amerykańskich wojsk w Afganistanie. Do tej pory prezydent Barack Obama był za stopniowym wycofywaniem żołnierzy, aby nie ucierpiał proces odbudowy i przekazywania odpowiedzialności w ręce afgańskich sił zbrojnych. Teraz będzie nieustannie słyszał, że nikt Amerykanów nie chce w Afganistanie. Sam prezydent Karzaj wysyła dwuznaczne sygnały. Może to zmusić Obamę do przyspieszenia wycofywania wojsk – mówi „Rz" Shashank Joshi z Royal United Services Institute w Londynie.