Kolejny zwrot akcji w Egipcie, najważniejszym kraju arabskim. Już zapowiadało się na kolejną rewolucję, jednak w niedzielę wybuchła tam radość wśród uczestników tej poprzedniej, która w lutym 2011 roku doprowadziła do obalenia długoletniego dyktatora Hosniego Mubaraka. Po tygodniu oczekiwań Egipcjanie doczekali się oficjalnych wyników drugiej tury wyborów prezydenckich.
Ich zwycięzcą został 60-letni Mohamed Mursi, lider Bractwa Muzułmańskiego, największej organizacji islamistycznej, prześladowanej w czasach Mubaraka. Nieznacznie (zdobywając 51,7 proc. głosów) pokonał kandydata związanego z dawnym reżimem i rządzącą nadal krajem radą wojskowych – generała Ahmeda Szafika (48,3 proc.). Będzie pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem tego kraju i pierwszym niezwiązanym z wojskiem.
W pierwszym emocjonalnym wystąpieniu prezydent elekt, inżynier wykształcony m.in. w USA, wezwał do jedności w przezwyciężaniu kryzysu. Z jego zwycięstwa cieszyli się nie tylko islamiści, ale i część liberałów. – Niech żyje rewolucja. Gratulacje dla narodu egipskiego – napisał na Twitterze najpopularniejszy pisarz świata arabskiego Alaa al Aswany, współzałożyciel partii, która nie jest związana ani z islamistami, ani z generałami.
Nie wiadomo jednak, ile władzy rada generałów odda Mursiemu, zwłaszcza w sprawach budżetu, zagranicznych i bezpieczeństwa. Uprawnienia nowego prezydenta nie zostały ustalone. Nie ma też parlamentu, w którym od kilku miesięcy dominowali islamiści, bo został rozwiązany w przeddzień drugiej tury wyborów prezydenckich.
Długiemu oczekiwaniu na ogłoszenie oficjalnych wyników towarzyszyły nie tylko masowe protesty przeciwników władzy generałów. Także ważne rozmowy, które islamiści prowadzili i z egipskimi liberałami, i z zagranicznymi wysłannikami. I jednych, i drugich chcieli przekonać, że prezydent z Bractwa Muzułmańskiego nie jest zagrożeniem dla liberalnych wartości i dla stabilności w regionie.