Znacznie dłuższy i głębszy niż się spodziewano kryzys brytyjskiej gospodarki zmusza Davida Camerona do porzucenia kolejnych filarów systemu ustanowionego przez swoją mentorkę: Margaret Thatcher. W zapomnienie idą więc silny funt, liberalne regulacje sektora bankowego, zrównoważone finanse publiczne, własność hipoteczna domów i mieszkań dla wszystkich, integracja europejska, a nawet konserwatyzm w sprawach obyczajowych.
Przedstawiając wczoraj budżet na przyszły rok, kanclerz skarbu George Osborne ogłosił kolejną serię zmian fiskalnych, które uderzą przede wszystkim w klasę średnią. Podczas gdy za pani Thatcher najwyższą (40-proc.) stawkę podatkową płacił tylko co dwudziesty poddany Elżbiety II, dziś jest to już co szósty. A dodatkowo ponad ćwierć miliona osób zostało objętych nową, jeszcze wyższą, 45-proc. stawką.
– Priorytetem polityki Thatcher było zbudowanie silnej klasy średniej, temu podporządkowywała politykę państwa. Ale mogła sobie na to pozwolić, bo gospodarka odbiła już dwa lata po przejęciu przez nią rządów, a wojna o Falklandy niebywale umocniła jej popularność – mówi „Rz" Simon Tilford z Center for European Reform (CER) w Londynie.
Przedłużający się kryzys zmusił Davida Camerona do zmiany polityki
Tego luksusu Cameron nie ma. Choć konserwatyści są już u władzy od trzech lat, poprawa koniuktury gospodarczej wciąż nie nadchodzi. A mimo drastycznych cięć w wydatkach państwa, dług rośnie w szybkim tempie (w tym roku przekroczy 95 proc. PKB). Miesiąc temu niepokój inwestorów wywołało pozbawienie Wielkiej Brytanii po raz pierwszy od 1978 r. najwyższej (AAA) oceny wiarygodności kredytowej. Dlatego Cameron, wbrew podstawowym zaleceniom Miltona Friedmana, wprowadza kolejne obciążenia podatkowe, jak nowa stawka VAT, która skoczyła z 17,5 do 20 proc.