Od zbrodniczego zamachu, przeprowadzonego przez głoszącego nienawiść do rządu Timothy'ego McVeigha, który w 1995 r. zabił 168 osób, wysadzając w powietrze rządowy budynek w Oklahomie, skrajnie prawicowe milicje i organizacje określające się jako „patrioci" znajdują się pod baczną obserwacją FBI i agencji zwalczających terroryzm. Także po zamachu w Bostonie nie wyklucza się zaangażowania w tę zbrodnię prawicowych radykałów.
Opublikowany na początku marca raport amerykańskiej organizacji pozarządowej Southern Poverty Law Center (SPLC) podaje, że liczba najróżniejszych milicji prawicowych i organizacji „patriotów" osiągnęła w ubiegłym roku rekordową wielkość. Eksperci naliczyli łącznie 1360 takich organizacji, co oznacza, że w ciągu zaledwie roku przybyło ich 7 proc. (dla porównania w 2007 r. było ich zaledwie 131).
Wśród ekstremistów są zarówno spadkobiercy tradycyjnych rasistów z Ku-Klux-Klanu, jak i zwolennicy teorii spiskowych, krytycy „kontrolującego wszystko rządu", rasistowskie gangi motocyklowe i zbrojne milicje prowadzące regularne obozy szkoleniowe dla komandosów w odludnych zakątkach, np. w Montanie.
Jak twierdzi David Gletty, były agent FBI, który spędził kilka miesięcy wśród najbardziej niebezpiecznych ekstremistów, wszystkich ich łączy przekonanie, że konstytucja USA jest gwałcona przez władze odbierające obywatelom wolność. „Oni uważają, że pozostają w stanie wojny z rządem" – twierdzi Gletty.
Analitycy uważają, że jedną z przyczyn wzrostu nastrojów rasistowskich i ekstremistycznych był wybór Baracka Obamy, pierwszego czarnoskórego prezydenta USA. Innym czynnikiem radykalizacji nastrojów jest kryzys, który zniszczył podstawy egzystencji kilku milionów Amerykanów. Wielu z nich przeżywa frustrację, a za swoje niepowodzenia oskarżają politykę władz. Wreszcie powodem irytacji członków milicji są podejmowane przez Biały Dom próby ograniczenia dostępu do broni, zwłaszcza przeznaczenia wojskowego.