Napolitano, dwa lata starszy od Benedykta XVI, by zrobić miejsce swemu następcy, już wywiózł z Kwirynału część rzeczy osobistych i swoją bibliotekę do nowego biura w Palazzo Giustiniani, gdzie miał urzędować jako dożywotni senator.
Wielokrotnie proszony, by pozostał na kolejną siedmioletnią kadencję, odpowiadał: „Bądźmy poważni. w 2020 roku miałbym 95 lat. Italia potrzebuje kogoś młodszego i silniejszego". Jednak w sobotę, gdy po dwóch dniach żenującego spektaklu i pięciu głosowaniach okazało się, że parlament nie jest w stanie wybrać prezydenta, Napolitano dał się uprosić i zmienił zdanie. Otrzymał 738 głosów 1007 elektorów i okrzyknięty został zbawcą narodu, który mimo sędziwego wieku ruszył z odsieczą ojczyźnie w potrzebie. Wybrany został głosami śmiertelnych wrogów: lewicowej Partii Demokratycznej i centroprawicy Silvia Berlusconiego oraz centrowego ugrupowania „Wybór obywatelski" administrującego państwem premiera Montiego.
Italia znalazła się w stanie głębokiego politycznego kryzysu, bo wybory parlamentarne (24–25 lutego) wyłoniły trzy ugrupowania, które nie mogą rządzić samodzielnie, ale nie są w stanie z sobą współpracować. Stąd do dziś nie udało się skonstruować rządu. Parlament też jest sparaliżowany. I właśnie w tej dramatycznej sytuacji parlamentarzystom i elektorom regionów przyszło wybierać nowego prezydenta, który będzie musiał powierzyć komuś misję tworzenia rządu – lub rozwiązać parlament.
Berlusconi z listy kandydatów przedstawionych mu przez Piera Lugiego Bersaniego, szefa zwycięskiej w wyborach lewicowej koalicji i Partii Demokratycznej (PD), zgodził się poprzeć Franca Mariniego. Jednak nie udało się go wybrać, bo mimo umowy ponad 200 elektorów lewicy głosowało przeciw. Wielu uznało, że ta kandydatura jako owoc paktu z diabłem, czyli Berlusconim, jest nie do przyjęcia. Co więcej, w wielu miastach w proteście ludzie lewicy wylegli na ulice.
W tej sytuacji w piątek Bersani w desperackiej próbie jednoczenia elektorów i partii zmienił front. Mimo protestów Berlusconiego postawił na Romano Prodiego, dwukrotnego premiera i szefa Komisji Europejskiej. Elektorzy lewicy przed głosowaniem przyjęli tę kandydaturę jednogłośnie, ale ponad stu i tak głosowało inaczej. Rozłam w PD i w lewicowej koalicji stał się faktem.