Grecy nie mają żadnych złudzeń, że ich kraj znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Stąd wszechogarniające nastroje rezygnacji. Ich doskonałym barometrem był zakończony we wtorek strajk generalny, w którym uczestniczyło zaledwie kilkanaście tysięcy osób w Atenach i znacznie mniej w innych dużych miastach. A miał to być ostry protest związków zawodowych przeciwko redukcji w administracji państwowej, czego domagają się wierzyciele, czyli tzw. trojka złożona z przedstawicieli Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), Europejskiego Banku Centralnego (EBC) oraz UE.

Nieźle płatne stanowiska urzędnicze powinno stracić docelowo 25 tys. osób, dołączając do rosnącej armii bezrobotnych, którzy stanowią już 27 proc. zdolnych do pracy, nie mówiąc już o tym, iż bez pracy jest dwie trzecie młodych Greków.

W zamian Grecja miałaby otrzymać 6,8 mld euro kolejnych kredytów. Bez nich Hellada zostałaby bankrutem nie tylko teoretycznie. Skomplikowanym projektem ustawy zajął się wczoraj wieczorem parlament, w którym koalicja premiera Antonisa Samarasa ma zaledwie pięć głosów przewagi nad partiami opozycyjnymi. Jest to szósty już pakiet oszczędnościowy, który parlament jest niejako zmuszony do zaakceptowania, od uruchomienia ponad trzy lata temu programu ratowania Grecji.
– Wszyscy zdają sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia, jak przyjęcie ustawy, tym bardziej że na jej podstawie nikt nie zostanie natychmiast zwolniony, a powinno to nastąpić najwcześniej pod koniec roku – tłumaczy „Rz" George Tzogopoulos ze znanego think tanku Eliamep. Nie wyklucza, że znajdzie się wkrótce jakieś wyjście umożliwiające zachowanie przez tych ludzi swych miejsc pracy. To wyjście jest praktycznie na ustach wszystkich. Chodzi o kolejny hair cut, czyli redukcję greckiego długu publicznego.