Scena do złudzenia przypomina czasy, gdy Nicolas Sarkozy pacyfikował przedmieścia francuskich miast, szykując się do wyborów prezydenckich w 2007 roku. Tyle że tym razem w roli superpolicjanta występuje socjalista, a nie polityk prawicy.
- Niezależnie od emocji i odczuć ludzi jedno nie może się zmienić: szacunek dla władzy, dla państwa. Policja zachowała się niezwykle profesjonalnie, po prostu wspaniale – mówił w środę Valls.
Przemówienie wygłosił przed komisariatem w podparyskiej miejscowości Trappes.
To właśnie tu trzy dni wcześniej wybuchły gwałtowne zamieszki po tym, jak policjant zażądał od muzułmanki odkrycia twarzy i dostosowania się w ten sposób do francuskiego prawa: od dwóch lat noszenie zakrywających twarz strojów islamskich (burki czy nikabu) jest nad Sekwaną zakazane. Stojący obok mąż kobiety zareagował jednak brutalnie, uderzając funkcjonariusza. I został aresztowany.
Przez dwie kolejne noce komisariat w Trappes był atakowany przez młodych muzułmanów. Tak jak przed sześcioma laty znów zapłonęły samochody, a przerażeni mieszkańcy nie śmieli wyjść na ulice.
Sytuacja jest wyjątkowo niezręczna dla prezydenta Francois Hollande’a, premiera Jean-Marca Ayraulta i ogromnej większości czołowych działaczy Partii Socjalistycznej (PS): gdy w 2011 roku Zgromadzenie Narodowe przyjmowało ustawę zakazującą noszenia burki, byli przeciw. Dlatego żaden z nich nie komentował wydarzeń w Trappes.