Tydzień temu Warszawa i Londyn ostro starły się z powodu zapowiedzi brytyjskiego rządu likwidacji dopłat dla dzieci imigrantów, które nie mieszkają na terenie Zjednoczonego Królestwa. Jednak ogłoszone w poniedziałek przez minister ds. wewnętrznych Theresę May i sekretarza ds. świadczeń socjalnych Iaina Duncana Smitha restrykcje są o wiele dotkliwsze. O ile bowiem dodatek na pierwsze dziecko wynosi 80 funtów miesięcznie (400 zł), a na drugie i kolejne po 52 GBP miesięcznie (260 zł), to dodatek do mieszkania dla osób bez pracy i słabo zarabiających może osiągać zależnie od rejonu kraju maksymalnie od tysiąca funtów miesięcznie (5 tys. zł) do nawet 1,6 tys. GBP (8 tys. zł).
– W Wielkiej Brytanii pensje są na tyle niskie w stosunku do cen nieruchomości, że 1/5 osób, które pracują, nie stać na wynajęcie mieszkania bez pomocy państwa. Pracownicy hoteli czy restauracji dostają 6,5 funtów/godz. brutto, a potrzeba przynajmniej 9 funtów, aby samodzielnie wynająć lokum – mówi „Rz" Don Flynn, dyrektor Migration Rights Network w Londynie. Jego zdaniem za kawalerkę w nie najlepszej dzielnicy stolicy trzeba zapłacić 500–600 funtów miesięcznie (2,5–3 tys. zł).
Zgodnie z zapowiedzią May już od kwietnia imigranci nie będą mieli prawa do dopłat do mieszkania, jeśli nie będą pracować.
– Jeśli taka restrykcja dotknie wyłącznie imigrantów, będzie to sprzeczne z unijnym zakazem dyskryminacji na tle pochodzenia narodowego. Bruksela wystąpi wtedy z pozwem przeciw Wielkiej Brytanii – ostrzega Flynn.
Uderzenie w imigrantów może być jednak częścią znacznie szerszej akcji oszczędnościowej brytyjskich władz. Cameron chce bowiem ograniczyć subwencje socjalne aż o 12 mld funtów rocznie (60 mld zł). Nie jest więc wykluczone, że premier zlikwiduje dodatek mieszkaniowy dla wszystkich mieszkańców Wielkiej Brytanii, ale prezentuje swoją inicjatywę w ramach zyskującej poklask społeczny krucjaty przeciw imigrantom.