Co najmniej czterech koreańskich turystów zginęło w wyniku wybuchu bomby w egipskiej Tabie, tuż przy granicy z Izraelem. Śmierć poniósł także egipski kierowca, a 30 osób odniosło rany. Do wybuchu doszło w chwili przekraczania przez autobus granicy izraelskiej. Turyści wracali z klasztoru św. Katarzyny położonego w centralnej części Synaju.
Półwysep jest od czasu obalenia prezydenta Mohameda Mursiego latem ubiegłego roku terenem niemal codziennych potyczek armii z islamistami. Powiązania organizatorów zamachów z Bractwem Muzułmańskim, z którego wywodzi się Mursi, nie są jasne.
W przeszłości z hotelu i kasyna w Tabie korzystało sporo Izraelczyków. Mieści się nieco ponad 500 metrów od granicy izraelskiej. Dziesięć lat temu w zamachu terrorystycznym zginęły 34 osoby, w tym 12 Izraelczyków.
Nie jest jasne, kto dokonał zamachu. Mowa była o wybuchu w samym autobusie. Niewykluczone, że ładunek eksplodował w jego pobliżu. Toczące się ostatnio na Synaju starcia koncentrowały się w jego wschodniej części. Znane kurorty jak Dahab, Nuweiba czy Szarm el-Szejk i sama Taba uchodziły za miejsca bezpieczne.
Zamach na turystów może oznaczać zmianę taktyki islamistów atakujących służby bezpieczeństwa na Synaju. Chodzić im może o zahamowanie potoku turystów w celu wywarcia presji na wymiar sprawiedliwości w związku z toczącym się procesem byłego prezydenta. Jest on oskarżony o konspirację z zagranicznymi siłami w celu przeprowadzenia ataków terrorystycznych w Egipcie. Zdaniem oskarżenia współpracował z palestyńskim Hamasem i libańskim Hezbollahem. Według prokuratury Bractwo chciało wysłać swoich członków do Strefy Gazy na szkolenie wojskowe, które przeprowadzić miały Hezbollah i irańska Gwardia Rewolucyjna. Po powrocie do Egiptu członkowie Bractwa mieli się przyłączyć do radykalnych islamskich organizacji działających na półwyspie Synaj.