Zdrada czy ignorancja

NSA wykorzystywała niemiecki wywiad do szpiegostwa gospodarczego. Ten udawał, że o niczym nie wie.

Publikacja: 05.05.2015 00:01

Zdrada czy ignorancja

Foto: AFP

„Skandal rozprzestrzenia się jak burza i wkrótce może się stać aferą państwową" – pisze w najnowszym wydaniu tygodnik „Der Spiegel". Jego zdaniem są niezbite dowody na to, że amerykański wywiad elektroniczny NSA przez lata zajmował się w Niemczech także wywiadem gospodarczym.

Wywiad musi wiedzieć

Co najciekawsze, korzystał przy tym z aktywnej pomocy niemieckiego wywiadu BND, którego szef miał dopiero w marcu tego roku poznać całą prawdę. Tymczasem o całym procederze powinni byli wiedzieć najwyżsi funkcjonariusze państwowi z kanclerz Angelą Merkel na czele i to co najmniej od czasu ujawnienia przez Edwarda Snowdena praktyk NSA.

Sprawa wydaje się mieć większą wagę niż podsłuchiwanie przez NSA komórki pani kanclerz, do czego Amerykanie nigdy się nie przyznali. Tym razem chodzi o podsłuch elektroniczny w wykonaniu NSA wielu niemieckich firm, począwszy od Siemensa, przez Deutsche Bank czy Mercedes-Benz, po firmy konkurujące bezpośrednio z amerykańskimi koncernami, takimi jak EADS, znany pod obecną nazwą Airbus Group. EADS jest producentem nie tylko europejskiego myśliwca Eurofighter, ale i satelitów szpiegowskich czy rakiet dla francuskiego programu jądrowego. Airbus był też bezpośrednim konkurentem Boeinga w staraniach o kontrakty dla amerykańskiej armii. Nic dziwnego, że NSA starała się dotrzeć do tajemnic koncernu, korzystając z usług niemieckiego wywiadu.

Zbierał on informacje dla Amerykanów na podstawie porozumienia zawartego po ataku Al-Kaidy na USA 11 września 2001 roku. Amerykańskie służby udowadniały, że ich niemieccy partnerzy ponoszą współodpowiedzialność za zamach. W końcu operacja została zaplanowana w Hamburgu, skąd pochodził Muhammad Atta, przywódca zamachowców, a także dwójka pilotów uprowadzonych samolotów przekształconych w bomby. Berlin zapewnił wtedy Waszyngton o „nieograniczonej solidarności". Amerykańscy agenci bez przeszkód penetrowali Niemcy w poszukiwaniu kolejnych zamachowców. Udało im się ostrzec niemieckie służby o przygotowywanym groźnym zamachu.

– Ta współpraca była wtedy bezwzględnie konieczna – mówi „Rz" Stefan Lamby, ekspert w dziedzinie terroryzmu. To samo mówiła w poniedziałek kanclerz Merkel, przypominając, że wymagała tego walka z terroryzmem.

Wszystko dla USA

Jak się okazuje, BND prowadził inwigilację elektroniczną nie tylko w oparciu o zainstalowany w Niemczech amerykański sprzęt NSA, ale i tzw. selektory, czyli hasła i kryteria, według których przeszukiwano internet. Rzeka zdobytych w ten sposób elektronicznych danych trafiała następnie do NSA. Z transferu tego powinny zostać wyłączone informacje uzyskane z podsłuchów telefonicznych numerów niemieckich i z domen kończących się na „de".

Nie oznaczało to bynajmniej, że Amerykanie nie mieli dostępu do korespondencji niemieckich firm, instytucji czy obywateli. Jak się okazało po kontroli przeprowadzonej w BND po ujawnieniu dokumentów Snowdena aż 12 tys. amerykańskich selektorów wskazywało na zainteresowanie NSA tym, co powinno zostać dla niej tajemnicą. Były wśród nich takie jak „diplo", co stanowi część adresu domen niemieckiego MSZ, czy „bundesamt", co dotyczy urzędu kanclerskiego. Nie mówiąc już o wielu innych kończących się na „com", „ue", „gov" czy o adresach internetowych czołowych dyplomatów francuskich.

Pytania bez odpowiedzi

Jak o tym wszystkim mógł nie wiedzieć Urząd Kanclerski nadzorujący działalność wywiadu? Czy nie jest to zdrada tajemnic państwowych? Dlaczego BND współpracował bezkrytycznie z Amerykanami? Czy relacje z USA są dla Niemiec ważniejsze niż z partnerami europejskimi? Takie i podobne pytania pojawiają się obecnie w niemieckich mediach.

W czwartek przed specjalną komisją Bundestagu ds. tajnych służb zeznawać będzie szef BND Gerhard Schindler. Równocześnie prokuratura wszczęła wstępne śledztwo, starając się ustalić, czy doszło do popełnienia przestępstwa. Opozycja domaga się głowy Thomasa de Maiziere'a, obecnego szefa MSW, a w przeszłości szefa Urzędu Kanclerskiego. – Nie sposób obecnie przewidzieć skutki całej afery. Niewykluczone, że chodzi nie tyle o służby specjalne, ile o kompromitację samego Thomasa de Maiziere'a – tłumaczy „Rz" prof. Werner Patzelt. Chodzi o to, że miałby on szanse zastąpić Angelę Merkel po wygranych przez CDU/CSU wyborach w 2017 roku. Kto miałby stać za całą intrygą, jednak nie wiadomo. Wicekanclerz Sigmar Gabriel i szef koalicyjnego ugrupowania SPD przypuszcza, że afera może doprowadzić do „poważnego wstrząsu" w koalicji rządowej. – Jest mało prawdopodobne, aby SPD zdecydowała się na zerwanie koalicji, czego rezultatem byłyby przedterminowe wybory. Nie ma obecnie szans na koalicję SPD, Zieloni i postkomuniści z Die Linke – przekonuje Werner Patzelt.

Gabriel twierdzi jednak, że dwukrotnie pytał panią kanclerz, czy BND uczestniczy w działalności szpiegowskiej przeciwko niemieckim przedsiębiorcom. Jak twierdzi, Merkel dwukrotnie zaprzeczyła.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1181
Świat
Meksykański żaglowiec uderzył w Most Brookliński
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1178
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1177
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1176