-W Turcji trwa trzydniowa żałoba narodowa oraz festiwal wzajemnych oskarżeń o dokonanie zamachu. W wielu miastach demonstrowano przeciwko polityce rządu wobec Kurdów.
Zamachy nastąpiły na trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi, drugimi już w tym roku. Zginęło w nich 128 osób, w szpitalach przebywa 160 osób, w tym ponad 60 na oddziałach intensywnej terapii. Zidentyfikowano ciało jednego zamachowca. Jak pisały media, chodzi o młodego mężczyznę w wieku 25–30 lat. Nikt nie przyznał się do zamachu.
Dwa ładunki eksplodowały w odstępie kilku sekund w tłumie przygotowującym się do demonstracji niedaleko dworca kolejowego w Ankarze. Marsz miał być protestem przeciwko fali przemocy w zamieszkanych przez Kurdów południowo-wschodnich regionach Turcji, gdzie latem tego roku rozgorzała na nowo wojna pomiędzy siłami bezpieczeństwa a bojownikami PKK, czyli Partii Pracujących Kurdystanu walczącej od dziesięcioleci o niepodległość.
Podejrzani nie tylko dżihadyści
Demonstrację przygotowywała Kurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP), która odniosła ogromny sukces w czerwcowych wyborach parlamentarnych, pokonując 10-proc. barierę wyborczą. Pozbawiła Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) absolutnej większości w parlamencie, uniemożliwiając kontynuowanie sprawowanych od 2002 roku jednopartyjnych rządów. Stąd decyzja o przedterminowych wyborach 1 listopada tego roku. W ich wyniku AKP miałaby odzyskać utraconą pozycję na scenie politycznej.
Po sobotnim zamachu wydaje się to mało prawdopodobne. – Nikt na nim w samej Turcji nie zyskał – twierdzi Ahmet Kulahci, dziennikarz „Hurriyet". Jest przekonany, jak wielu obserwatorów, że kurdyjska HDP powtórzy swój sukces.