Polski rząd nie przyjmuje koczującej przy granicy polsko-białoruskiej grupy cudzoziemców nie tylko z powodów politycznych. Przyczyną jest też fakt, że nielegalnych imigrantów, którym udało się przedostać z Białorusi na teren UE, a nie przysługuje im ochrona międzynarodowa, nie można już odsyłać do tego kraju, bo Aleksander Łukaszenko w czerwcu wypowiedział państwom Unii umowę o readmisji. Finał jest taki, że z setkami cudzoziemców, których tożsamości nawet nie można zweryfikować, złapanych na granicy, nie wiadomo, co zrobić. Przebywają w strzeżonych przez Straż Graniczną ośrodkach. Jeśli nie otrzymają ochrony międzynarodowej, Polska nie będzie mogła ich nigdzie odesłać.
Ten problem Polska już ma, bo Straż Graniczna codziennie wyłapuje na tzw. zielonej granicy idących z Białorusi po kilkudziesięciu imigrantów dziennie, głównie z Iraku. Rekord to 200 cudzoziemców jednego dnia, ostatnio od 50 do 70.
Czytaj także:
– Wypowiedzenie przez Białoruś umowy o readmisji nielegalnych imigrantów pod koniec czerwca i tego, co potem nastąpiło – a więc fala osób, które nielegalnie próbują się przedostać na Litwę, a teraz do Polski – to dowód na to, że była to zaplanowana do ostatniego szczegółu akcja Łukaszenki – ocenia Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS, m.in. członek delegacji do komisji współpracy parlamentarnej UE–Rosja. Uważa, że zerwanie umowy o readmisji w przypadku fali niekontrolowanej emigracji ze Wschodu i spodziewanego napływu uciekinierów z Afganistanu spowoduje gigantyczne kłopoty Polski. Bo zgodnie z międzynarodowymi umowami odpowiada za nich pierwszy bezpieczny kraj, do którego się dostali.