W Niemczech żyje jeszcze 11 członków specjalnej brygady SS Oskara Dirlewangera uczestniczącej w krwawym tłumieniu powstania warszawskiego. Niczego nie muszą się obawiać. Nie ma żadnych dowodów pozwalających postawić ich przed sądem
W czasie powstania warszawskiego palili, gwałcili, rabowali i mordowali. Złożona z kryminalistów brygada Dirlewangera (SS-Sturmbrigade Dirlewanger) pozostawiała po sobie krew i łzy, gdziekolwiek się pojawiała. Zwłaszcza w powstańczej Warszawie. Nikomu nie udało się jednak zebrać przekonujących dowodów winy żyjących jeszcze jej członków. – Na ławę oskarżonych mógłby trafić jedynie ktoś z grona byłych dirlewangerowców, kto sam przyznałby się do popełnionych zbrodni – tłumaczy Thomas Will, wiceszef Centralnego Urzędu Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu. Byłby to cud. W Niemczech takie cuda się nie zdarzają.
[srodtytul]Mord w ruinach teatru[/srodtytul]
Mało obiecująco rysują się także perspektywy śledztwa IPN w sprawie okoliczności mordu w ruinach Teatru Wielkiego 8 sierpnia 1944 roku. Niemcy zamordowali tam około 350 Polaków. – Z ekspertyzy historycznej dokonanej na potrzeby śledztwa wynika, że sprawcami tej zbrodni mogli być członkowie brygady Dirlewangera – mówi Piotr Dąbrowski, prokurator IPN. Co wydarzyło się tego dnia w Teatrze Wielkim, pamięta doskonale Marian Waldemar Świątkowski, emerytowany neurolog z Warszawy. – Siedzieliśmy w bunkrze pod teatrem. W pewnej chwili usłyszeliśmy potężny wybuch, który wysadził stalowe drzwi schronu. Wpadli Niemcy. Rozpoczęły się gwałty i rabunki – opowiada Świątkowski. Miał wtedy 11 lat. W bunkrze był z matką i ojcem. Po jakimś czasie Niemcy wyprowadzili wszystkich na ulicę i uformowali z cywilów żywą tarczę, atakując sąsiedni budynek ratusza, w którym bronili się powstańcy.
Rozpoczęła się masakra, w której zginęło wielu Polaków oraz kilkudziesięciu Niemców. Ocaleli Polacy znów udali się do schronu. Następnego dnia Niemcy wyprowadzili wszystkich do holu teatru i po selekcji zaprowadzili mężczyzn na pierwsze piętro zrujnowanego budynku. – Ustawili ludzi w szeregu na skraju urwanego stropu i zaczęli strzelać z karabinu maszynowego znajdującego się na placu Teatralnym. Tak zginął mój ojciec – opowiada Świątkowski. Jest ostatnim żyjącym świadkiem tej zbrodni. Obrazy z tego dnia towarzyszą mu całe życie. Uratował się cudem. Nie jest w stanie powiedzieć, czy egzekucji dokonali esesmani Dirlewangera.