Na jednego ochotnika agitującego za traktatem reformującym Unię Europejską przypadało na dublińskich ulicach mniej więcej dziesięciu aktywistów organizacji antyunijnych. Do aktywistów przyłączył się dr Kier An Allen, socjolog z University College w Dublinie.
– Jako wykładowca mam trochę czasu, więc przeczytałem traktat i wiem, co on oznacza. Natomiast ani Cowen, ani Kenny (przywódcy głównych partii irlandzkich wzywających do głosowania na „tak”) w ogóle go nie czytali – powiedział „Rz”. Naukowiec przypomina, że gdy Kenny’ego zaskoczono na ulicy, zadając pytania o traktat, nie umiał poprawnie odpowiedzieć. Nieopodal dwóch działaczy Partii Postępowych Demokratów, wchodzącej w skład koalicji rządowej, rozdaje skromne ulotki prolizbońskie.
– Większość tych, którzy zagłosują na „nie”, kieruje się żałosnymi argumentami. Słyszałem, jak ktoś groził, że przez Lizbonę będziemy mieli w Irlandii energię atomową. A przecież Irlandia była już od dekad członkiem Euroatomu – mówił nam Stephen Fitzpatrick.
– Najpierw okłamywali ludzi, że stracimy na wejściu do UE, a teraz znowu robią im wodę z mózgu. Ciekawe, czego by chcieli zamiast Unii? Może socjalizmu? – zastanawiał się jego kolega Patrick Coaroll.
Politycy wszystkich głównych partii irlandzkich wykorzystują tymczasem każdą minutę, by agitować na rzecz traktatu w telewizji i radiu.