W listopadowe poniedziałki w hotelu Travelodge w centrum Chicago zwykle nie brak wolnych pokoi. Tym razem, podobnie jak inne hotele w pobliżu parku Granta, jest on pełen gości. Większość to przybyli z całego kraju zwolennicy Baracka Obamy. Chcą być świadkami mającego się rozegrać w parku historycznego wydarzenia – nocy wyborczej z jego udziałem.
– Przyjechaliśmy z dwójką dzieci. Nie mamy biletu, ale sama obecność w tłumie w taką noc jest tego warta – mówi Ellen Gray z Filadelfii.
W mieście, w którym mieszka i w którym zaczynał polityczną karierę Obama, panuje atmosfera radosnego podniecenia. W położonym nad jeziorem Michigan parku trwają ostatnie prace przy budowie sceny, na której późnym wieczorem pojawi się senator. Może znane już będą wstępne wyniki wyborów?
Burmistrz Chicago Richard Daley ocenia, że zbierze się milionowy tłum. Władze obawiają się rozrób czy gwałtownych manifestacji radości, jakie towarzyszyły w latach 90. zwycięstwom Chicago Bulls w rozgrywkach NBA. Ale większy niepokój wzbudza reakcja na ewentualną porażkę Obamy.
Pani Gray nie dopuszcza myśli, że zamiast wielkiej radości może ją czekać wielkie rozczarowanie. – On musi wygrać – mówi. Ma powody, by tak twierdzić. Z wyliczanej przez CNN średniej największych krajowych sondaży wynika, że Obama ma 7 punktów procentowych przewagi nad McCainem. Według badań Gallupa wynosi ona aż 11 punktów.